Belgowie wydali swój trzeci album. Płyta muzycznie ma być bliższa debiutowi, a poza dotychczasowymi wpływami rocksteady i skinhead reggae, które królowały pod koniec lat 60., większy nacisk położono na tytułowe funky i soul. W końcu wokalista zespołu, Matthew Hardison, urodził się w Nowym Orleanie.
Długo zbierałem się do napisania tej recenzji. Z jednej strony nie lubię pisać o płytach, które mi się nie podobają, z drugiej miałem trudności z określeniem własnego stosunku do najnowszego dzieła Marka Foggo. No właśnie. Gdybym od razu zwrócił uwagę na fakt, że płyta sygnowana jest wyłącznie nazwiskiem artysty, a na okładce brakuje towarzyszących mu w ostatnich latach The Skasters, może szybciej znalazłbym klucz do właściwego jej odczytania. Wygląda na to, że w szufladce, do której wpycha się Foggo, jest dla niego ciut za ciasno. Dlatego od czasu do czasu poszukuje nieco innej formuły, która pozwoli na oddanie tego co mu w duszy gra.
Luigi De Gaspari wydał właśnie swój nowy album. Idea jego powstania była prosta. Zebrać ulubione utwory jamajskiej muzyki, skomponować do nich nowe melodie, zaprosić znamienitych muzyków, z którymi miał okazję zetknąć się podczas swojej długiej kariery i nagrać je ponownie na płytę. Dzięki temu otrzymujemy 12 ścieżek, do zmiksowania których został zaproszony Victor Rice. W nagraniu udział wzięli członkowie The Slackers, The Bullets, The Caroloregians, The Moon Invaders, The Ratazanas, The Soul Captive, The Forthrights, The Heatmakers.