Zawartość działu Recenzje nie budzi żadnych wątpliwości. Znajdziecie tu teksty o płytach, którym przysłuchiwaliśmy się uważnie, żeby pomóc wam w podjęciu decyzji o zakupie. Pamiętajcie, że zawsze możecie skonfrontować nasze opinie z własnymi, na przykład w komentarzach.
Po prawie 20 latach Long Beach Dub Allstars wrócili z nowym materiałem. Tzw. self titled album często oznacza nowe otwarcie, nieraz wyraźną zmianę brzmienia. Jak jest w przypadku kalifornijskiej legendy znanej ze skutecznego łączenia reggae, punk rocka, ska, dubu, hip-hopu i w zasadzie wszystkiego, co się nawinie?
Czy zdarza wam się czasem zamówić płytę bez wcześniejszego przesłuchania? Ba, nawet bez znajomości nawet jednego utworu? Płyta Steady Social Club była pierwszą od dawna, którą nabyłem bez usłyszenia choćby sekundy materiału.
Zastanawialiście się kiedyś, co robią producenci, gdy ostatni muzyk opuści wieczorem ich studio? Otóż wyciągają te wszystkie swoje zabawki – mikrofony, magnetofony szpulowe, echa, pogłosy, miksery i całą resztę tych retro gratów i bawią się tym całą noc. Robią dub!
Dużo świetnych wydawnictw pojawiło się od początku roku. Mnóstwo dobrego ska, reggae, a nawet rocksteady. TJednak to, co wyczarowali panowie z Mango Wood, zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Wyobraźcie sobie, że nastawiacie krążek w odtwarzaczu, lecą pierwsze dźwięki, kolejne numery i nagle orientujecie się, że coś jest nie tak, coś tu się musiało pomylić, ktoś włożył w okładkę zupełnie inny album. To miała być świeżynka z tego roku, a nie jakiś składak hitów early reggae z lat 60. Oszukali!
Tytuł tego albumu brzmi jakby nadciągali Wikingowie i jedynym sensownym posunięciem zdawała się sprawna ewakuacja. Coś jest na rzeczy, bo smörgåsbord to w praktyce nic innego jak szwedzki stół. W tym przypadku bufet dotyczy rzecz jasna muzyki ska i odnosi się do obszernego, przekrojowego, złożonego z wszelkich podgatunków ska zestawu dań, jaki przygotowali dla nas The Players Band.
Zespołów z cieplejszych krajów zawsze najlepiej słucha mi się latem. Wyobrażam sobie wtedy koncerty na plaży i drinki z palemką. Ciepełko już czai się za rogiem, powoli wychodzimy z izolacji i tylko muzyki na żywo będzie w tej układance brakowało, przynajmniej przez jakiś czas. Na ratunek przychodzi płyta, która co prawda wyszła w styczniu, ale w naszej części świata dobrze będzie się jej słuchać właśnie teraz.
Gdybyście zastanawiali się czy ktoś gra porządne ska w Denver, Colorado, zapewniam Was, że jest tam co najmniej jeden zespół, który już drugą dekadę dba o to, by spragnieni takich dźwięków fani mieli swój lokalny zespół, na którego koncert zawsze mogą liczyć. „Lunchin' with The Dendrites” to jego najnowsza EP-ka, która sporo namieszała w moim postrzeganiu tej kapeli.
Red Stripes to 10-osobowa kapela z Hong Kongu, która w marcu wydała swój drugi album. Azjatyckie ska kojarzy mi się przede wszystkim ze ska-jazzem i raczej klasycznym graniem wiernym jamajskim korzeniom lat 60. Tu mamy zaś do czynienia z muzyką subtelnie acz konkretnie zabarwioną typowym brytyjskim 2 Tonem.
Jay Nugent a.k.a. Agent Jay a.k.a. Crazy Baldhead to dla większości z nas po prostu gitarzysta The Slackers. Tam zdyscyplinowany, bo przecież trzeba dać solidną rytmiczną podporę pierwszej linii, odreagowuje w solowym projekcie.
Zawsze bardzo się cieszę, kiedy udaje mi się znaleźć w internecie zespół, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, a którego granie wybija się ponad przeciętność. Oczywiście tym bardziej zaskoczony jestem, kiedy okazuje się, że mam do czynienia z kapelą o ponad 10-letnim stażu, jak w przypadku Taapa Groove, którzy w 2018 roku wydali swój czwarty album „Punto Negro”.
Dziś ma swoją premierę nowy album Neila Martina, którego z pewnością zdecydowanie lepiej kojarzycie jako piosenkarza o pseudonimie Alpheus, specjalizującego się w muzyce rocksteady. Czy jego najnowsze dokonanie rzeczywiście będzie zwycięskie, jak sugeruje tytuł?
Historia tej płyty jest bardzo urocza. Oto pewna Amerykanka mieszkająca tymczasowo w Londynie wchodzi w końcu do sklepu z płytami, który mija codziennie w drodze do domu. A że nie był to zupełnie przypadkowy sklep, Amerykanka po przejściu progu trafia do zupełnie innego świata.
Jeszcze w maju podzieliłem się z Wami moimi optymistycznymi przewidywaniami na temat nowego albumu Aggrolitesów. Dwa zaprezentowane przed premierą numery pozwalały zacierać ręce i szykować odtwarzacz na wzmożoną pracę. Fizyczna płyta trafiła w moje ręce dopiero dzisiaj, jednak prawda jest taka, że przed odpaleniem winyla znałem ją już na pamięć.
NYSJE jest trochę jak rozpędzony pociąg, który nie zwalniając tempa mknie przed siebie już od 25 lat. Okazjonalna wymiana pasażerów nie wpływa na zmianę kierunku, a już na pewno nie na doskonałą opinię jaką niezmiennie cieszy się ta ska-jazzowa torpeda. W minioną sobotę miała miejsce premiera pierwszego od ośmiu lat studyjnego longplaya niujorków – „Break Thru”. Czy jest tu jakiś przełom?
Na samym początku muszę się przyznać, że w zasadzie nie mam bladego pojęcia o gatunku muzycznym zwanym mento. Nie zmienia to jednak faktu, że debiutancki album Los Apartamentos jest tak dobry i budzi u mnie tak dużo pozytywnych emocji, że czuję się wręcz w obowiązku, by napisać o nim kilka słów i zachęcić Was do bliższego się z nim zapoznania .
Czesko-angielska formacja The Chancers plasuje się wysoko wśród najbardziej wytrawnych wyjadaczy praskiej sceny. Każdy, kto miał okazję widzieć ich na żywo, na pewno zapamiętał charakterystycznego – niewielkiego wzrostu, lecz wielkiej charyzmy – wokalistę tej kapeli. Zespół gra nieprzerwanie od ponad 17 lat i choć niektórzy jego członkowie z dużym prawdopodobieństwem noszą już po kieszeniach viagrę, ani im w głowie kończyć z rude boy stylem.
Czy jest w tym kraju osoba słuchająca ska, która nie zna zespołu The Bartenders? Jeśli tak, to lepiej – dla takiego delikwenta, rzecz jasna – by głośno nie przyznawał się do swej niewiedzy, ba! wręcz ignorancji.
The Bartenders bowiem po raz kolejny udowodnili, że są złodziejami czasu. Człowiek wkłada płytę do odtwarzacza, by przesłuchać raz czy dwa, a tu 3 godziny później w głośnikach wciąż to samo. I nie nudzi się ani trochę, o nie!
Yellow Cap to zespół pochodzący z niemieckiego Görlitz. Został założony w 1998 r. i od tamtego czasu wydał 4 studyjne albumy. 17 stycznia premierę miał kolejny – „Pleasure”, wydany nakładem Pork Pie.
Przyznać muszę, że jest to mój pierwszy kontakt z Yellow Cap, a przynajmniej pierwszy dłuższy. Płytę dostałem jeszcze przed premierą, więc gruntowanie ją przesłuchałem. „Pleasure” to 14 utworów (oprócz ska usłyszymy tu trochę soulu, latino i reggae) zaśpiewanych po angielsku, niemiecku oraz portugalsku. Całość w przeważającej części utrzymana w średnim tempie, bez tak charakterystycznej dla wielu niemieckich zespołów „kwadratowości” (a może takową gębę niemieckim zespołom swego czasu przyprawiły, popularne także w Polsce, kapele w rodzaju No Sports, Skaos czy Moskovskaya? – to już pytanie do fascynatów niemieckiej ska-sceny).
Dr. Ring Ding to persona ogólnie znana w ska i reggae światku muzycznym, zarówno europejskim (w tym polskim), jak i światowym. Nie tylko dzięki swoim albumom – solowym i z The Senior Allstars, ale i kooperacjom (tak nagraniowym, jak i koncertowym) z artystami z różnych stron świata, dość wspomnieć choćby o Jamajczykach – i to tych pierwszoligowych – pokroju Doreen Shaffer, Derrick Morgan, Ken Boothe i Lord Tanamo, polskich The Bartenders i Dreadsquadzie, Oldies But Rudies z Hiszpanii, holenderskim Rotterdam Ska-Jazz Foundation (płyta „Today’s Special” wydana pod szyldem Kingston Kitchen!), słowackim Polemic czy też ostatnio fińskim The Blaster Master.
Co stanie się, gdy pewnego dnia spotka się grupa fanów jamajskich brzmień, która nie potępia jednak w czambuł muzyki, która lata swej świetności – a mowa tu o końcówce lat 70. i początku 80., kiedy triumfy święciło new romantic – ma już dawno za sobą? Wtedy, szanowni czytelnicy, powstaje twór o nazwie Rude Boy George (drugą opcją było Flock Of Scooters). Podobieństwo do pseudonimu wokalisty Culture Club Boy George’a bynajmniej nie jest przypadkowe, wszak dżentelmen ów – znany z takich hitów, jak „Karma Chameleon” czy „Do You Really Want to Hurt Me” – jest niemalże ikoną ruchu new romantic.
The Delegators to brytyjski zespół grający ska, rocksteady i early reggae z nutką motownskiego soulu. Został założony w 2008 r. w Londynie i ma na koncie kilka singli, epkę oraz album „All Aboard, wydany niespełna miesiąc temu. W czerwcu tego roku nakładem BandaSka Records, nowego europejskiego labelu – o którym trochę więcej za chwilę – ukazał się siedmiocalowy singiel tego zespołu. Singiel, który bez wątpienia można uznać za jedno z najlepszych wydawnictw ska w tym roku!
„Nic tak nie cieszy jak krzywda bliźniego”, takim oto przewrotnym tytułem swojego drugiego albumu może pochwalić się Sari Ska Band. No, można powiedzieć że teraz należy iść szukać nawoływania do przemocy w tekstach, bo jak to Polska, to i wypadałoby nie mieć dystansu.
Do rzeczy, najnowsze wydawnictwo SSB, jak na polskie warunki, jest całkiem świeże, bo z ostatniego roku świata, tj. 2012. Materiał został zrealizowany w studiu No Fear Records. Jako że jest to drugi krążek to można by coś powiedzieć na temat rozwoju, jego braku albo roszadach personalnych. To może tylko o rozwoju – jest w cholerę, wszystko brzmi dojrzalej, teksty także, i myślę że tym pozytywnym akcentem zakończymy akapit „ogólnikowy”.
Na początek kilka słów na temat naszego dzisiejszego bohatera. Too Spicy to młody, bo istniejący raptem 3 lata, zespół pochodzący z South Shields w północno-wschodniej Anglii. W grudniu 2011 r. wydali swoją debiutancką epkę. Jutro premiera drugiej epki, „We Might Be Broke…”, która – podobnie jak debiutancki materiał – ukaże się dzięki North East Recordings.
Istniejący od 2004 r. gdański Majestic właśnie wydał swoją drugą płytę. Biorąc pod uwagę, że rzecz dzieje się na naszym skromnym rynku, już sam ten fakt godny jest odnotowania. Zespół dużo koncertuje, ale głównie w okolicach Wybrzeża. Szerszej publiczności dał się poznać w 2006 r. podczas Ostróda Reggae Festival, gdy został laureatem konkursu młodych zespołów. Byłem na tym koncercie i pamiętam, że kapela rzeczywiście wyróżniała się na tle innych wykonawców. Publiczność porwała żywiołową mieszanką reggae i ska zagraną z koncertowym powerem. A konkurencję miała poważną (np. Naaman, Make Progress czy Dubska). Wtedy ich występ był bardzo odświeżający. W nagrodę zespół otrzymał możliwość nagrania debiutanckiej płyty, która ukazała się w 2007 r. i została dołączona do 5 numeru magazynu Free Colours. Zatytułowana roop rege utrzymana była w stylistyce, właśnie polskiego rege, w dobrym tego słowa znaczeniu, czyli bez pseudo rastafariańskiego zadęcia, i udawania, że muzycy urodzili się na Jamajce. Jak to z debiutami bywa, pewne braki ma, ale do dzisiaj słucha się jej całkiem przyjemnie.
W ubiegłym roku, dokładnie 6 sierpnia, Jamajka obchodziła półwiecze swojej niepodległości. Z tej okazji na całym świecie odbyło się wiele okolicznościowych imprez i koncertów (np. „Respect Jamaica 50” w Londynie), a także wydano płyty, zadedykowane temu wydarzeniu, m.in. „Jamaica 50” The Tennors, 5-płytową kompilacja „Freedom Sounds” Trojan Records czy 3-płytową „Out Of Many, 50 Years of Reggae Music” VP Records.
W listopadzie ubiegłego roku, nakładem wytwórni VP Records, ukazał się – niestety tylko w formacie cyfrowym – singiel/epka Etany zatytułowany „Reggae”. Ów singiel był, a właściwie wciąż jest, zapowiedzią trzeciego studyjnego albumu artystki, który do sklepów trafi pod koniec lutego.
Hiszpania**, zdaje się, posiada obecnie najpłodniejszą w Europie scenę jamajską. Multum jest tam zespołów grających ska, rocksteady, reggae czy jamajski jazz, zarówno tych z długim stażem, znanych także poza granicami kraju, jak i tych młodych, dopiero zaczynających swoją przygodę z muzyką. Dość wspomnieć choćby o The Pepper Pots, Red Soul Community, Smooth Beans, The Oldians, The Kinky Coo Coo’s, El Último Skalón czy Kriptolites.
30 października ubiegłego roku wytwórnia VP Records wydała dwupłytową kompilację pt. „Marcia Griffiths and friends”, na której znalazło się 38 utworów, w przeważającej większości duetów, Queen of Reggae z artystami reprezentującymi kilka jamajskich (z drobnymi wyjątkami, bo jest też pewien wokalista z Niemiec) pokoleń. Obok takich weteranów, jak Bob Andy (rocznik ’44), John Holt (’47), Bunny Rugs (’48), znaleźli się Tony Rebel (’62), Mikey Space (’65), a także Buju Banton (’73), Busy Signal (’79) i Exco Levi (’83). Pełen przekrój zarówno przez metryki, jak i gatunki muzyczne: od dancehallu, przez roots reggae, po lovers rock. A wszystko to połączone osobą Marcii Griffiths. No, jeszcze wspólnym mianownikiem jest Donovan Germain (właściciel Penthouse Records), producent 37 z 38 numerów, ale mniejsza o niego. Gwiazdą jest tu ONA, nawet gdy jest na drugim planie.
Jeśli zapytałbym o zespół z Argentyny grający ska lub early reggae wśród odpowiedzi – zakładam, że kilka by się pojawiło – znalazłyby się takie takie zespoły, jak Los Fabulosos Cadillacs, Los Chiflados, Satelite Kingston czy – z tych nowszych – Los Aggrotones i Ska Beat City. Szansa, że ktoś wymieniłby zespół, którego dotyczy ten tekst jest naprawdę niewielka.
A to błąd! I to wielki. Przejdźmy zatem do rzeczy, do pochodzącego z Buenos Aires Gigantes Magneticos. Zespół ten istnieje raptem od niecałych 2 lat, jednakże jego członkowie – klawiszowiec Juan Pedro Oholeguy, gitarzyści Carlos Alvarado i Damian Rocha, basista Nico Uccello oraz perkusista Esteban Descalzo – działają na argentyńskiej scenie ska/reggae nie od dziś, chociażby w wymienionych wcześniej Los Aggrotones i Satelite Kingston, a także Humanidub, Papas Ni Pidamos, Smocking Flamingo i innych.