Powiedzieć, że Freedom Sounds wspaniałym festiwalem jest, to jak nie powiedzieć nic. Zanim dokładnie zrelacjonujemy, co działo się w pamiętny ostatni weekend kwietnia w Kolonii, Magdalena przygotowała dla was swoje koncertowe Top 5.
O minionym weekendzie w Gdańsku właściwie wiedziałem, że będzie świetny, jeszcze zanim się zaczął. Już pierwsza edycja Gdańsk Ska Jamboree była fantastyczna, a na drugą organizatorzy zaplanowali tyle koncertów super kapel z zagranicy, że ciężko wręcz było mi sobie wyobrazić, żeby coś tu się nie zgadzało.
Pod koniec września byliśmy na Róbrege i udało nam się złapać kilka wyjątkowych chwil. ZiggiePiggie z śp. Robertem Brylewskim w pożegnalnej nigdy nie publikowanej piosence.
Kolejny rok, jak zwykle, nie wiadomo kiedy zleciał i ponownie na początku wakacji pojawił się powód, żeby wybrać się to Tabora. Festiwal Mighty Sounds już od dawna na stałe wbił się w nasz kalendarz, więc i w tym roku nie było wyjścia i trzeba było jechać.
Niemiecki festiwal This Is Ska przez minione lata zasłużył sobie na miano jednego z najbardziej oczekiwanych muzycznych wydarzeń lata. Konsekwentne zapraszanie jamajskich gwiazd z tzw. górnej półki, świetna organizacja i doskonały klimat nieosiągalny dla większości podobnych imprez sprawiły, że święto ska w Rosslau na stałe zajęło kluczowe miejsce w wakacyjnym kalendarzu.
Tradycji stało się zadość i jak co roku odbyła się kolejna, jubileuszowa tym razem, edycja Mighty Sounds. W związku z tym można trochę porównać początki i teraźniejszość tego festiwalu. Patrząc na pierwszą czy drugą odsłonę, a tegoroczną można spokojnie napisać, że zmieniło się wszystko – od rodzaju muzyki, miejsca, aż do rozmachu z jakim teraz impreza jest organizowana.
Polska roots reggae stoi, rzec by można po czwartkowym koncercie w Katowicach. I nie chodzi o odgrzewane kapele pokroju Izraela, Jafia Namuel czy DAAB. Chodzi o młode, pełne energii zespoły.
Długo trzeba było czekać na koncert Buster Shuffle w Londynie, co spowodowane było najprawdopodobniej nagrywaniem nowej płyty. Jednak w końcu cierpliwość została nagrodzona i w walentynki na Camden można było zobaczyć ich na żywo. Możliwe, że to właśnie z tego powodu trzeba było kupić wcześniej bilety, bo przed koncertem albo ich nie było, albo zostało jedynie kilkanaście sztuk. Inna sprawa, że klub nie jest duży i więcej jak 200 osób nie wejdzie. Jak się okazało faktycznie Barfly nabite było do granic możliwości, co pokazuje, że kapela jest lubiana u siebie w mieście.
No i stało się, KoNoPiAnS odwiedzili Warszawę, a raczej spadli na nią niczym SKA atomowa bomba! Przyjechali po południu i od razu zabrali się do szykowania swojej SKA inwazji.
Bytom – miasto na Górnym Śląsku, ponad 174 tys. mieszkańców (od lat tendencja spadkowa). Koncertów (jakichkolwiek), jak na lekarstwo, a jeśli już coś się dzieje to przeważnie jakieś elektroniczno-alternatywne cudactwa. Nic więc dziwnego, że ucieszyła mnie informacja o koncercie ska. Trochę mniej ucieszyła godzina rozpoczęcia (piątek, 20:00), ale na szczęście w tym kraju koncerty prawie ZAWSZE mają opóźnienie, więc spokojnie zdążyłem dojechać z pracy (którą kończyłem właśnie o 20:00), ba! jeszcze musiałem czekać.
Hiszpańskie kapele grające muzykę jamajską nieczęsto zapuszczają się w dzikie rejony zwane Polską, ba! bodajże od 2009 r. kiedy to dwa koncerty zagrała Alamedadosoulna, w naszym kraju – jeśli się nie mylę – nie było żadnego przedstawiciela Hiszpanii. Aż do tego miesiąca.
W poprzedniej relacji, pisząc o kapelach często odwiedzających Polskę, nie napisałem o zespole, który mógłby powalczyć z Parasolkami o palmę pierwszeństwa w tej „dziedzinie”. I, mam takie wrażenie, wygrałby. Chodzi o francuski Éjectés, znany także jako Les Éjectés, a ostatnimi czasy pod nazwą Steff Tej & Ejectes.
Do Polski nie przyjeżdża zbyt wiele zespołów grających ska, a jeśli już zdarzy im się zahaczyć o nasz kraj przy okazji europejskich tras, to rzadko wracają (mniejsza o powody, bo nie o tym tekst). Z zespołów z odleglejszych stron dość regularnie nasz kraj odwiedzał zespół The Toasters, a właściwie „Bucket” Hingley z towarzyszącymi muzykami (skład nie raz i nie dwa był odświeżany). Z bliższych rejonów Polskę często odwiedza niemiecki zespół Yellow Umbrella.
W niedzielę dobiegła końca trzynasta edycja Ostróda Reggae Festival. Największy festiwal reggae w Polsce nie zwalnia tempa i ciągle się rozwija – w tym roku odbył się w zupełnie nowym miejscu, z nowymi atrakcjami i aż sześcioma scenami. A wśród nich ta, na którą wszyscy miłośnicy boss sounds czekali – Fire Corner Stage.
Nie lubię ska-punka, nigdy nie lubiłem. Traktowałem go zawsze jako zło konieczne, pozwalające okazjonalnie przekonać jakąś zbłąkaną owieczkę do tradycyjnych jamajskich brzmień. Sporadycznie zdarzały mi się jakieś przebłyski, w których potrafiłem przez chwilę docenić pojedyncze numery, by zaraz potem zapomnieć o ich istnieniu. Zresztą przecież jak można grać taką toporną łupaninę, jeśli się ma choćby przyzwoite muzyczne umiejętności? No jak? Otóż okazuje się, że można. Wychodzi też na to, że wcale nie musi to być takie znowu denne dręczenie instrumentów. Kolejne tegoroczne koncerty udowadniają mi krok po kroku, że ska-punk da się polubić i każą nieco zrewidować muzyczny światopogląd.
Największy festiwal reggae w Polsce – tak dumnie reklamował się Reggaeland Płock. Jeśli do tego dodać interesujący skład nie opierający się wyłącznie na rootsach, zdecydowanie trzeba było sprawdzić, co wydarzy się na płockiej plaży w lipcowy weekend.
Kolejny rekord frekwencyjny Reggaelandu – mimo deszczowej aury na festiwalu bawiło się blisko 12 tysięcy osób. Największy w Polsce festiwal muzyki jamajskiej zakończył się w niedzielę w Płocku. W ciągu trzech dni przez sceny Reggaelandu przewinęło się ponad siedemdziesięciu artystów. Największą publiczność zgromadził pod sceną Shaggy.
Przez ostatnie trzy lata niestety udawało mi się dość skutecznie unikać letnich muzycznych festiwali. Zawsze coś stawało na przeszkodzie i ostatecznie kończyło się na przeglądaniu uśmiechniętych twarzy znajomych w serwisach społecznościowych. Galerie zdjęć z koncertów w Czechach czy Niemczech skutkowały „mocnym” postanowieniem, by za rok nie odpuścić, ale później wychodziło jak zwykle. Całe szczęście rok 2013 okazał się inny.
Po niedawnych atrakcjach muzycznych w Olsztynie radośnie wczułem się w nadchodzącą wiosnę i zapragnąłem kolejnej porcji jamajskich temperatur. Tym ciekawsza wydala mi się propozycja wizyty w Lodzi. Tam imprezę rozkręcać miał Hot Shot Sound i Nutty Rok, a wiec sprawdzona ekipa, która podczas ostatniej edycji Fire Corner dała się poznać z jak najlepszej strony. Po krótkich wahaniach natury organizacyjnej uznałem, że wycieczka do sąsiedniego województwa będzie doskonałą kontynuacja skadyktatorskiego czwartku w warszawskim klubie InDecks. Tam właśnie udało mi się nawet zwerbować radosną gromadkę, która ochoczo podchwyciła pomysł piątkowej podróży.
Już od dość dawna z konsekwentną regularnością wpadały w moje ucho rozmaite podszepty mówiące, że Olsztyn stał się polską stolicą early reggae. Odpowiedzialni za ten stan rzeczy mieli być organizatorzy cyklicznej imprezy Fire Corner.
„Mamy tu jak na Jamajce” można było zaśpiewac w walentynkowy wieczór w klubie Remedium w Sosnowcu. A to za sprawą dwóch zacnych kapel – młodszej stażem płytowym Panny Marzeny i Bizonów oraz Konopians, którego przedstawiać nikomu nie trzeba.
Ponad 2 lata po ostatniej wizycie, wróciłem do klubu, który w międzyczasie po raz kolejny zmienił nazwę, w pobliżu sosnowieckiej Żylety. Wtedy (22.01.2011) grali The Balangers, Cała Góra Barwinków oraz Konopians, był to premierowy koncert ich drugiego albumu pt. „eSTiOuPi”. W czwartek 14 lutego, również odbył się koncert premierowy, ale już nie Konopiansów (którzy, notabene, także wystąpili), a Panny Marzeny i Bizonów, zespołu rodem z powiatu oświęcimskiego (Brzeszcze i Oświęcim).
Raz na jakiś czas zdarza się w nadwiślańskim ska-środowisku, że komuś strzela do głowy szalona idea z siłą tak mocną, że nie ustaje, nim nie zostanie zrealizowana. Idée fixe, którą mam tu na myśli, jest pomysł, by pośród licznych, mniej lub bardziej masowych imprez reggae, wypromować festiwal o tematyce ska. Podobnych przedsięwzięć przywołać można co najmniej kilka.
Nieco ponad tydzień po koncercie w Warszawie, do Polski – na dwa koncerty – przybył bostoński The Void Union. Początkowo wybierałem się na nich do Ostravy, ale ostatecznie przekonały mnie zespoły, które miały grać przed nimi w Krakowie: The Balangers i Skadyktator ze swoim Kosmicznym Combo. Nie bez znaczenie była też łatwość dojazdu z Katowic do Krakowa.
Ostatnimi czasy w naszym kraju organizuje się coraz więcej imprez w klimacie ska/rocksteady/early reggae. Dość wspomnieć o olsztyńskim Fire Corner, regularnych koncertach warszawskich The Bartenders, szczecińskiej Vespy (o której kilka słów znajdziecie także na końcu) czy Las Melinas.
Tegoroczne Mighty Sounds potwierdziło, że jest jednym z czołowych wydarzeń festiwalowych odbywających się na terenie Czech, natomiast organizacja i jakość festiwalu osiągnęła wysoki, europejski poziom. 8. edycja Festiwalu, skoncentrowana przede wszystkim na najlepszym ska, reggae, punku, rockabilly, hardkorze oraz innych, pokrewnych gatunkach odbywała się od 13-15 lipca w Taborze. Popularność Mighty Sounds w różnych krajach wzrasta z roku na rok – w lipcu zarejestrowaliśmy rekordową liczbę obcokrajowców z krajów takich jak: Niemcy, Austria, Polska, Słowacja oraz Wielka Brytania.
W dniach 6-7 lipca odbyła się 7. edycja Festiwalu Muzyki Korzennej REGGAELAND. Tradycyjnie w Płocku na nadwiślańskiej plaży, tradycyjnie organizowany przez Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki. Według organizatorów największymi gwiazdami byli Elephant Man (który ostatecznie nie dojechał – zastąpił go Gappy Ranks) oraz Gentleman (and the Evolution Band + goście). Dla mnie jednak gwoździem programu byli Rosjanie ze St. Petersburg Ska-Jazz Review. To miał być ich pierwszy koncert w Polsce. Miał być, ale nie był – o tym za chwilę.
Pamiętam, jak pod koniec 2003 r. na forum SoundCrazy pojawiła się informacja, że Dr. Ring Ding ma zagrać w Opolu. Euforia to bardzo delikatne określenie stanu jaki mi towarzyszył przez kilka krótkich dni, do momentu kiedy koncert został w ostatniej chwili odwołany. Występy zagranicznych gwiazd ska były wtedy prawdziwą rzadkością, tym bardziej bolały więc zawiedzione nadzieje. W następnych latach sytuacja powoli zmieniała się na lepsze, ale na bardzo długi czas koncert Doktora pozostał dla mnie synonimem niespełnionego muzycznego marzenia. Kiedy w 2009 roku w końcu zagrał w warszawskim CDQ z zespołem Kingston Kitchen, nie było mnie w kraju i tak oto aż do ubiegłorocznego grudnia nie było mi dane uświadczyć Ring Dinga w wersji innej niż soundsystemowa.
The Toasters to już wyrobiona, znana na całym świecie marka. Istnieją od ponad 30 lat (w zeszłym roku obchodzili okrągły jubileusz), są najdłużej działającym zespołem tego gatunku w Stanach Zjednoczonych. Mają na koncie kilkanaście albumów i niezliczoną ilość singli. I koncerty. Tysiące zagranych na całym świecie koncertów. Obecnie zespół jest w trakcie kolejnej już trasy po Europie. Codziennie inne miasto. Zabójcze wręcz tempo.