Życzyłbym sobie więcej takich szwindli. Tak jak lubię, kiedy nowe kapele kombinują z brzmieniem i dodają od siebie coś nowego, to jednak pozostaje sztuką nagrać płytę tak, żeby słuchacz miał poważne wątpliwości, czy to nagranie z epoki, czy dokonania współczesnego zespołu. Ostatnio zachwycałem się Alpheusem i jego bliskim jamajskiemu oryginałowi stylem rocksteady uzyskanym przy współpracy z Roberto Sanchezem. Okazuje się, że hiszpański Liquidator odpowiedzialny za wydanie tamtego krążka, ma rękę do takich projektów. To również ich nakładem ukazał się debiutancki longplay Mango Wood, który przypomina jak brzmi tak klasyczne jak to tylko możliwe early reggae, skinhead reggae, boss reggae, czy jak jeszcze zechcecie to sobie nazwać.
Mango Wood – Stomp You Down
Mango Wood to sześciu muzyków z Madrytu. Już ta krótka informacja powinna Wam to i owo powiedzieć. Tu nie ma wiele miejsca na przesadne kombinacje. Każdy musi znać swoje miejsce. Prosty skład, perkusja, dwie gitary, bas, żadnych dętych – podobnie jak w opisywanym niedawno Steady Social Club. Tak jak w przypadku polskiej kapeli, tu również głównym urozmaiceniem będą klawisze. Głównym poza wokalem i tu dochodzimy do sedna, czyli chyba największej siły tego nagrania. Wokalistów w praktyce jest trzech i śpiewają niczym giganci pokroju The Silvertones, The Tennors czy The Heptones. Harmonie, chórki i wszelkie wokalne cuda, których nie umiem ponazywać, a które sprawiają, że wszystkie te jamajskie szlagiery złotej ery uwielbiamy do dziś.
Album jest bardzo spójny stylistycznie. Ta konsekwencja przekłada się również na jakość. Obiecuję, że nie znajdziecie tu ani jednego słabego numeru.
Jeśli lubicie early reggae i wpadnie Wam w ucho choć jedna piosenka, zakochacie się w całym „Stomp You Down”.
Doskonały nastrój narzucony od początku w „Ah Reggae” nie słabnie ani na chwilę przez kolejne 12 numerów. Zmienia się co najwyżej zarządzanie tym nastrojem. Odbywa się to głównie wysiłkiem wokalistów, ale zdarza się, że cały kawałek zupełnie dominują rewelacyjne klawisze uzupełniane charakterystycznym toastingowym pokrzykiwaniem w tle. Trafiają się nieco bardziej soulowe wokale, czy funkujące wstawki, ale generalnie cały czas utrzymujemy się w stylistyce early reggae zahaczającej o rocksteady.
Nie widzę większego sensu, żeby przesadnie rozczulać się nad kolejnymi numerami. One są po prostu tak dobre, że nie oddam im sprawiedliwości żadnym, choćby najbardziej barwnym opisem. Trudno mi nawet wymienić jakichś faworytów. Może „Stomp You Down”, „Milk & Honey” lub instrumentalne „Night Terror”, czy „Mango Wood #5” – strzelam tu prawie na oślep. Słuchając tego albumu ma się wrażenie, że to nie mogą być oryginalne kompozycje, że zna się przecież te numery od lat. Mango Wood ze swoim repertuarem idealnie wpisują się w dokonania Jamajczyków sprzed kilku dekad. Nie bez znaczenia jest tu z pewnością nagranie całego materiału w 100% analogowo. Złośliwi powiedzą, że to „grupa rekonstrukcyjna”, ja powiem: „Boss reggae żyje i ma się świetnie”.
Zastanawiałem się, czy jest jakiś względnie nowy album, który wywołał u mnie podobne odczucia. Na trop naprowadził mnie dopiero artykuł na francuskim blogu Rude Boy Train. Autor zwrócił uwagę, że w odróżnieniu od Aggrolitesów, Hiszpanie nie mają jednego, silnego wokalisty. I od tego jednego porównania wszystko mi się wyklarowało. Poza faktycznie dość zasadniczą różnicą wokalną (i w ogóle nie wskazuję, który kierunek jest lepszy) ubiegłoroczne „Reggae Now!” to w wielu aspektach zestaw bliźniaczo wręcz podobny. Nawet świetnie dobrane proporcje między piosenkami śpiewanymi a instrumentalami z grubsza się zgadzają. Mam nadzieję, że zgodnie z moim zamierzeniem, zestawienie grających wspólnie od czterech lat Mango Wood z amerykańskimi weteranami dirty reggae zostanie odebrane jako zasłużony komplement, bo chyba nie mam lepszego podsumowania dla tego krążka.
Album na CD i winylku znajdziecie oczywiście w sklepie Liquidator Music lub w naszym niezawodnym Jimmy Jazz. Gdybyście zdecydowali się na 12-calowy krążek, weźcie dwa, na moją odpowiedzialność. Pierwszy i tak zajedziecie bez opamiętania.
Oj tak, zdecydowanie jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza płyta 2020 roku, kupuję dużo płyt z szeroko rozumianego reggae, najczęściej jednak jest tak, że płyta zostaje przesłuchana raz, dwa, no czasem trzy razy, a potem staje się półkownikiem. Do „Stomp You Down” wracam regularnie, ta płyta ma w sobie „to coś”.
swój egzemplarz LP przeleciałem już wielokrotnie i nadal czuje się jakbym go właśnie rozdziewiczał.
Must have, album roku 2020 w moim odczuciu i długo długo nic.