Jeżeli dobrze odczytuję aspiracje muzyków odpowiedzialnych za ten krążek, ich główną ambicją było uzyskanie brzmienia tradycyjnego blue-beatu, z zachowaniem jednak własnego rozpoznawalnego stylu. W moim odczuciu cel został osiągnięty w 100%. Otrzymujemy więc piętnaście, niewiarygodnie wręcz świeżych i różnorodnych kawałów, ociekających karaibskim klimatem, zupełnie nieosiągalnym dla wielu, nieraz dużo bardziej znanych zespołów.
Już otwierający płytę „Airstrip One” daje niezłe rozeznanie w możliwościach No. 1 Station, będąc w zasadzie instrumentalnym, ska-jazzową popisem. Nie jest to może szczególnie wysublimowana kompozycja i śmiem twierdzić, że znacznie lepiej sprawdza się na żywo, jednak umiejętności muzyków sprawiają, że nawet przy tej relatywnie nieskomplikowanej piosence konkurencja zostaje daleko w tyle. W perspektywie tak mocnego, choć może nieco przewidywalnego wejścia, tym bardziej zaskakuje drugie na płycie „She’s So Sweet”. Tutaj mamy do czynienia z zupełną zmianą tempa i przejściem w klasyczne rocksteady o mocno 'loversowym' zabarwieniu. Po raz pierwszy można też lepiej przysłuchać się głosowi wokalisty, który w tym nieco romantycznym numerze wypada naprawdę dobrze. Nastrojowa trąbka dopełnia rozleniwiającej całości, a zarazem sprawia, że kolejny kawałek znów zastaje nas zupełnie nieprzygotowanych. Tym razem jest to przeróbka „South China Sea” Skatalitesów, zaprezentowana tu pod nazwą „Jackie Chan” i będąca powrotem do tempa „Airstrip One”, jednak w zdecydowanie przyjemniejszej dla mojego ucha formie, głównie za sprawą szalejącej sekcji dętej.
Warto zaznaczyć, że trębacz biorący udział w nagraniach, Eddie 'Tan-Tan' Thornton, w dużej mierze odpowiedzialny za sukces No. 1 Station, ma do czynienia z jamajską stylistyką grania raczej nie od wczoraj. Wystarczy wspomnieć, że naukę muzycznego rzemiosła rozpoczął od osławionej Alpha Boys School, a w swoim muzycznym cv ma współpracę z takim sławami jak Georgie Fame, The Beatles, czy Aswad. To powinno wystarczyć za rekomendację.
Tymczasem kolejny na płycie numer, „Best Friend” znów nokautuje niczego nie spodziewającego się słuchacza, a to za sprawą cudownego głosu gościnnie występującej na płycie Ms Moretti. Jej poruszającemu śpiewowi towarzyszy tu toasting MC Bossa, który bardzo dobrze dopełnia niewiarygodne zdolności wokalne Panny Moretti. Jak już pewnie większość czytelników zdążyła się domyślić, opisywany album jest prawdziwą skrzynią pereł, a kolejną z nich jest tytułowe „Boss Beat”, tradycyjne skinhead-reggae z charakterystycznymi klawiszami, które pozwalają doskonale wczuć się w prawdziwy „spirit of 69′”. Następne jazzujące „You Wanna Get Busy With Me” świetnie wpisuje się w to pasmo niespodzianek, powalając słuchacza głosem kolejnej, gościnnie występującej wokalistki, Persii.
Nie chcę zdradzać wszystkich atutów albumu, jednak zapewniam że w dalszej jego części poziom w żadnym przypadku nie spada. Chwytliwe, choć nieco banalne „Jiggy Reggae”, instrumentalne „Russian Stylee”, czy zasługujące na szczególną uwagę „Friday Night” z ponownym udziałem Ms Moretti i MC Bossa, zapewniają 100% satysfakcji, a trzeba dodać że na płycie znalazło się nawet miejsce dla odrobiny bardzo udanego dubu.
To wszystko składa się na obraz niezwykle ciekawego albumu o rzadko spotykanej różnorodności, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, nawet najbardziej wybrednemu puryście. Wciąż nie mogę uwierzyć, że dokonał tego zespół, który pomimo że działa od 2001 roku, dotąd skutecznie umykał mojej uwadze. Od teraz z całą pewnością bardzo uważnie będę śledzić dalsze poczynania No. 1 Station, w nadziei że nieprędko zatracą świeżość i oryginalność jakie są podstawowymi walorami „Boss Beat”.
Dyskusja