Wydany w 2004 r. „Burning fence” zawierał niemal wyłącznie ska-jazzowe utwory instrumentalne, które miały stanowić hołd kapeli dla klasyków gatunku. Płyta okazała się tak dobra, że nagle w świat poszła wieść o istnieniu nowego ska-jazzowego brylantu gotowego na odkrycie i zawojowanie świadomości słuchaczy. Następne w dyskografii „Future’s history” rozwiało wszelkie wątpliwości, ale odpowiednie wrażenie pozostało, a grupa na trwałe przebiła się do czołówki amerykańskiej sceny.
Przyznam się, że moje zainteresowanie twórczością Pressure Cooker także ma swoje źródło we wspomnianym albumie pt. „Burning fence”, zaś wywiad z zespołem, który ukazał się w jednym z „Garaży” tylko tą ciekawość wzmógł. Amerykanie na co dzień zajmują się graniem tradycyjnego jamajskiego ska i rocksteady ze świetnym wokalem mającego japońskie korzenie Craiga Fujita, radzącego sobie równie dobrze w incydentalnych utworach early reggae. „What she wants” nie przynosi żadnej ewolucji stylistycznej i każdy miłośnik nastrojowego bujania rodem z Karaibów (via USA) powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Otwierający płytę tytułowy „What she wants” od samego początku ustawia właściwy klimat i wiele osób podczas jego słuchania z pewnością będzie chciało przekonać się, czy nie śpiewa w nim któryś z jamajskich weteranów. Następujący po nim „Can’t stop thinkin’” jest bez wątpienia największym zamieszczonym tu hitem, choć jego brzmienie ma raczej dość luźny związek z rocksteady beat. I dobrze, bo nadmierne trzymanie się konwencji jeszcze nikomu nie wyszło na dobre, a sięganie po inspiracje innymi gatunkami może korzystnie urozmaicić repertuar (o ile nie wprowadzają stylistycznego chaosu, rzecz jasna). Kolejnymi przebojami są „Higher than high”, „Rockers delight” oraz „Little bird”. Żeby jednak nie było za słodko, muszę zaznaczyć, iż czteroosobowa sekcja dęta nie ma większej możliwości, aby się porządnie rozpędzić i siłą brzmienia wgnieść konkurencję w fotel, co w moim odczuciu jest sporym minusem. Dobrze chociaż, że swobodnie pobuszować może klawiszowiec nadający całości posmaku starych nagrań z lat 60-tych.
Ogólnie rzecz ujmując, jest to dobry krążek, ale do bycia wybitnym jeszcze trochę mu brakuje. Pressure Cooker potwierdzili swoją wysoką dyspozycję i jeśli komuś podobały się ich wcześniejsze wydawnictwa, to i tym razem będzie zadowolony. Wydanie, jak przystało na Jump Up!, dość surowe i choć jest tu wszystko co powinno znaleźć się w przypadku wydawnictwa płytowego, to forma graficzna do przesadnie wyszukanych nie należy. Elegancka jest za to sama okładka, która mimo to straszliwie mnie bawi, a to za sprawą skojarzenia z… okładką Ziggie Piggie. Sami przyznacie, że zastosowany na niej układ jest dość podobny, choć Fujita wizualnie Oli raczej nie przypomina…
Jump Up! 2008
Dyskusja