Relacje

Red Five Point Star – 4.10.2008, Wrocław, Klub Muzyczny Łykend

Tak się dobrze złożyło, że dzień po wieczorze czeskim, mieliśmy okazję obejrzeć we wrocławskim klubie Łykend przedstawiciela słoweńskiej sceny ska. Dla nas raczej egzotycznej. A przecież Red Five Point Star nie wzięli się znikąd. Działają już 10 lat. Początkowo jako punkowe trio, potem zrozumieli, że nie tędy droga i przeszli na właściwą stronę mocy.

Kontynuuj czytanie ▾

Poszerzyli skład o klawisze i sekcję dętą i zaczęli tworzyć miksturę ska, swingu, rockabilly, modern jazzu i rock’n’rolla. W 2005 roku wydali debiutancki album In Color, a dwa lata później kolejny, Stepping Out. W swojej długiej już karierze zagrali kilkaset koncertów u siebie jak i w wielu krajach europejskich, często dzieląc scenę z prawdziwymi tuzami w rodzaju The Toasters, New York Ska-Jazz Ensemble, Royal Crown Revue czy Fishbone. Wreszcie przyszła pora na Polskę, gdzie przyjechali na dwa koncerty.

Zespół o dziwo przybył punktualnie i we właściwym czasie zrobił próbę. Gdy był zajęty konsumpcją wystarczyło spojrzeć na scenę, by zorientować się, że nie będziemy mieli do czynienia tylko i wyłącznie ze ska. Po oczach dawała oparta o wzmacniacze gitara, a raczej jej wielkie, białe, akustyczne pudło podłączone do prądu. Już wkrótce mogliśmy się przekonać, że wokalista kapeli Uroš Grahek, który jednocześnie ją obsługiwał, miał ku temu wszelkie kwalifikacje. Podobnie zresztą jak pozostali muzycy. Świetna sekcja dęta, charakterystyczne brzmienie gitary wsparte tworzącymi klimat klawiszami i jako fundament całości znakomita sekcja rytmiczna. Gdy grali ska było szybko i na temat, choć dzięki klasie instrumentalistów nie prostacko. Od czasu do czasu przechodzili w rockabilly. Raz w czystej postaci, kiedy indziej przetykane skankowymi rytmami. W sam raz do zabawy na parkiecie. A jeśli ktoś wolał stanąć nieco z tyłu i wsłuchać się uważnie w płynącą z głośników muzykę, mógł dostrzec wiele smaczków czy dziwnych podziałów rytmicznych stosowanych przez zespół. Mi bardzo przypadł do gustu basista, który gdy trzeba zasuwał głębokie pochody, innym razem szarpał z werwą struny. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Wolałbym żeby gitarę zastąpił kontrabasem, który widnieje w logo grupy.

W ciągu prawie dwóch godzin Słoweńcy zaprezentowali swój własny materiał oraz kilka interesujących, a często zaskakujących coverów. Jakich? Z premedytacją nie powiem. Trzeba chodzić na koncerty nie znanych wykonawców. Wypełnia się wtedy cele edukacyjne, poszerza horyzonty i często uczestniczy w dobrej zabawie. No i można w łatwy sposób za nieduże pieniądze wejść w posiadanie płyt, które inaczej są trudno osiągalne. Ponieważ oba wydawnictwa RFPS trzymają poziom, kończę tę pisaninę i biorę się za słuchanie.

Tagi
Przedsięwzięcia

Dyskusja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *