Recenzje

The Upsessions – Beat You Reggae

Od jakiegoś czasu zarzekam się przed redaktorem naczelnym Rudemaker.pl, że zacznę pisać recenzje płyt. Będzie z kilka miesięcy. Czas chyba zacząć, zatem, żeby nie było, że niesłowny jestem. Dobrą okazją by zacząć jest najnowsza druga płyta holenderskiego The Upsessions pt. "Beat You Reggae".

Kontynuuj czytanie ▾

Trzynaście utworów w wiadomej stylistyce reggae/rocksteady/ska, ale tego można się było spodziewać. The Upsessions to kapela, która trzyma się twardo swojego stylu i na „Beat You Reggae” kontynuują to, co zaczęli na pierwszej płycie „The New Heavyweight Champion”. Jest pewne podobieństwo między tymi dwoma płytami, lecz słychać wyraźnie, że zespół poszedł ewidentnie do przodu. „The Heavyweight Champion” jest klawa, ale momentalnie się nudziła, zbyt duża monotonia kawałków powodowała, że płyta wylądowała gdzieś na szafce i do tej pory nie mogę jej znaleźć (a chciałem choćby teraz! Serio!). Jeżeli chodzi o „Beat You Reggae”, to śmiało mogę zaryzykować twierdzenie, że szybko z mojego odtwarzacza nie zniknie. Na płycie niby ten sam styl, jednak różnorodność duża.

Całość zaczyna się od dość średnio mi podchodzącego „Boss Pressure”. Niby kawałek w stylu Upsessions, jednak irytujący chórek zawodzący „Boooss Presuuureeee…” sprawia, że mam mieszane uczucie. Na szczęście dalej robi się duuużo lepiej 🙂 Już po drugim utworze (Ready for The Beat) słychać, że płyta będzie różnić się od pierwszej. Takiego hiciorskiego reggae na pierwszej płycie nie słyszałem. Klawisze na*****alają jak trza, nareszcie!!!! Taki rytm powoduje, że moje serce bije zdecydowanie szybciej. Już wiem, że to JEST zajebista płyta! A numer trzy „The Black Ballroom Skand” utwierdza mnie w tym przekonaniu. DJ Stylee, yeahyeaheee! Boss van Trigt piękny Djski popis nam tu daje, cudownie nawiązując do tradycyjnych nawijek Dennisa Alcapone lub U Roya. Potem czas na energetyczny reggae scorcher (Boogeyman), bujające ska (Hold Me belina), błogie rocksetady (Dorthee Blackswan), czy miłe dla ucha, lekkie, przyjemne reggae nawiązujące do starego dobrego calypso (Max, You Can’t Ride A Monkey). Ostatni numer na płycie to znany z koncertów The Soultrain, fajna mieszanka soulu i reggae, na płycie brzmi świeżo i powoduje nostalgiczne wspomnienia z przetańczonych koncertów, ech…

Podsumowując, recenzję można było skrócić w dwóch słowach: Płyta Super!!!!. Jednak zawsze trzeba się do czegoś przyczepić. Po pierwsze, te upiorne chórki z Boss pressure do końca życia mnie będą prześladować i sen z oczu spędzać, a to jest raczej słabe… Po drugie, płytę wydał Grover, czyli tradycyjnie dostajemy: płytę, kawałek plastiku, i papierowa wkładkę z podziękowaniami i listą utworów. Wszystko w groverowskim, oszczędnym stylu. Nie lubię, nie lubię… Ogólnie oceniam płytę na 5 na szynach. Nic zatem więcej nie pozostaje tylko kupować, słuchać, jeździć na koncerty! (my np. 10 grudnia w Barcelonie, Ha! z którego, oczywiście nowym zwyczajem na blogu będzie relacja)

A teraz recenzja Pani pułkownikowej:
Miałam napisać tylko: super płyta k***wo, ale jednak mam kilka uwag 🙂 Płyta jest dowodem na to, że jednak „da się”. Można grać cudowną muzykę w klasycznej jamajskiej stylistyce, mając po dwadzieścia-parę lat i mieszkając w Europie, jednocześnie NIE brzmieć jak kolejna kopia The Aggrolites. Moim absolutnym faworytem jest piosenka „Max, You Can’t Ride A Monkey”. Takiej piosenki chyba nie słyszałam w repertuarze żadnej z współczesnych kapel. Generalny wniosek jest taki, że najlepsze skinhead reggae i ska grają kapele, których członkowie sami słuchają i kochają taka muzykę. Chłopcy z The Upsessions grają tak jak NIGDY nie zagra banda cywili. Czy kiedyś będzie tak grała jakąś Polska kapela? – Nie sądzę 🙁

Dyskusja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *