Recenzje

Jimmy Cliff – Sacred Fire EP

Mimo, iż płyta miała premierę nieco ponad tydzień temu (dokładnie 29 listopada) to już we wrześniu wiedziałem, że w najgorszym wypadku będzie tylko dobra. Skąd ta pewność, mógłby ktoś zapytać. Właśnie wtedy zaprezentowano jeden z utworów i to nie byle jaki, bo jeden z największych przebojów The Clash, właściwie to jeden z największych hitów w historii punk rocka. Tak, tak – chodzi o "Guns of Brixton".

Kontynuuj czytanie ▾


W 1979 r., kiedy Paul Simonon pisał „Guns of Brixton” wspomniał w jednej ze zwrotek o Ivanie. Jest to nawiązanie do postaci granej przez Cliffa w filmie „The Harder They Cme”. Teraz, po ponad 30 latach, historia zatoczyła koło. Filmowy Ivanhoe „Ivan” Martin śpiewa piosenkę Simonona. Fani The Clash nie powinni być zawiedzeni, wszak w twórczości The Clash, także na płycie z której pochodzi rzeczony kawałek, można usłyszeć inspirację jamajskimi rytmami. Myślę, że wersja Cliffa spodoba się także autorowi tekstu.

Na końcu umieszczono „Brixton Version”, czyli dubującą wersje „Guns of Brixton”. Ciekawe, aczkolwiek nie tak dobre jak wcześniesze utwory.

Oprócz utworu Strummera, Simonona i spółki, na „Sacred Fire EP” znalazły się dwa inne covery, „Ruby Soho” z repertuaru Rancid oraz „A Hard Rain’s A-Gonna Fall” Boba Dylana. Zatrzymajmy się chwilkę przy Rancidzie, a konkretnie przy jego liderze.

Tim Armstrong, wokalista i gitarzysta tego zespołu, jest odpowiedzialny za wyprodukowanie „Sacred Fire EP”. Dla Tima, jak to powtarzał w wywiadach, Cliff jest jednym z muzycznych bohaterów, jego muzyka przez lata była dla niego inspiracją. Po przesłuchaniu epki mogę stwierdzić, że współpraca obu muzyków zaowocowała płytą, która w moim prywatnym rankingu będzie pretendować do miana najlepszej w tym roku.

„Ruby Soho” pierwotnie zostało wydane w 1995 r. na trzecim albumie Rancid „…And Out Come the Wolves”. Mimo, iż oryginał – przy całej mojej niechęci do ska punka – uważam za wart uwagi, to zmiana tempa ze ska punkowego na reggae’owe wyszła piosence na dobre.

Swego czasu Bob Dylan powiedział, że „Vietnam” Jimmy’ego Cliffa jest jednym z najlepszych protest songów, jakie kiedykolwiek słyszał. Teraz, niemal po pólwieczu od premiery „A Hard Rain’s a-Gonna Fall”, Cliff zabrał się za interpretację Dylana. Utwór ten to najsłabszy punkt płyty. Może chodzi o długość, a może o to że twórczość Dylana nawet w wersji reggae do mnie nie trafia. Nie wiem.

Szkoda, że Jimmy Cliff pokusił się o umieszczenie na płycie tylko jednego autorskiego numeru „Ship Is Sailing„. A szkoda, bo jest to mój ulubiony utwór na tej epce. Trzeba poczekać do przyszłego roku, do wydania pełnowymiarowego albumu.

Cóż można powiedzieć o piosenkach. Na pewno, w przypadku coverów, są inne niż oryginały, no bo właściwie po co nagrywać identyczną wersję dobrze znanego hitu? Według mnie nagrywanie interpretacji cudzych utworów ma sens tylko i wyłącznie wtedy, gdy oryginał służy za punkt wyjścia, choć – nie wątpię – znajdą się także przeciwnicy tej „teorii”, uważający każdą odmienną interpretację za profanację.

Cliff podołał zadaniu. Przede wszystkim utwory brzmią świeżo. Po prostu chce się ich słuchać i – co ważne – nie wylatują zbyt szybko z głowy.

Epka ukazała się w formacie cyfrowym, na CD i na 12-calowym winylu. Na tym ostatnim jest także bonus w postaci piosenki „World Upside Down”, której nie dane było mi jeszcze usłyszeć.

KategorieRecenzje

Dyskusja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *