Już patrząc na okładkę można domyślić się, że będziemy mieli do czynienia z retro. I tak w rzeczywistości jest. Jednak, o ile słowo „retro” w wielu przypadkach brzmieć może jak zarzut, w tym tak nie jest. The Puppini Sisters inspirują się latami 30. i 40., zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i modę. Ich muzyka to swoisty amalgamat, w którym jazzujący swing miesza się z muzyką wykonywaną przez amerykańskie żeńskie grupy wokalne, popularne zwłaszcza w okresie powojennym. Wszystko to doprawione jest bardziej współczesnymi brzmieniami.
Słuchając płyty „The Rise & Fall of Ruby Woo” cały czas po głowie chodziła mi myśl: „już to gdzieś słyszałem”. Nic dziwnego, bo jak się później okazało większość utworów znajdujących się na płycie mieliśmy już okazję słyszeć w niejednym wykonaniu. Czego tu nie ma? Są tu utwory (skomponowane lub wykonywane) przez takich artystów jak: R.E.M., Barry Manilow, Louis Armstrong czy Beyonce Knowles.
Nie ma sensu opisywać każdego utworu, więc poprzestanę na kilku, które wyróżniają się spośród reszty (przekładając na bardziej zrozumiały język – te, które najbardziej mi się podobają).
Na uwagę zasługuje zwłaszcza „Soho Nights”, pierwszy na płycie oryginalny utwór zespołu. Prawdopodobnie zawarto w nim autobiograficzne treści. Możemy dowiedzieć się, że to w Soho życie było piękną grą, to tam tańczono jak głupcy, jednak czy historia ta pobudzi do tańca słuchaczy? Według mnie tak.
Do najlepszych utworów na płycie należy także „Crazy in Love”. Oryginał, śpiewany przez Beyonce i rapera Jay-Z, kilka lat temu odniósł niesamowity sukces, zdobywając pierwsze miejsca na listach przebojów i bijąc rekordy sprzedaży. Wersja The Puppini Sisters na szczęście niewiele ma wspólnego z pierwowzorem. Dość powiedzieć, że wykorzystano tu m.in. skrzypce, na których gra Steph O’Brien. Płytę warto kupić chociażby dla tego utworu.
Zatrzymajmy się na dłuższą chwilę przy „It Don’t Mean a Thing If It Ain’t Got That Swing”, skomponowanym w 1931 r. przez Duke’a Ellingtona, a przed „siostrami” śpiewanym przez takie tuzy światowego jazzu, jak Ella Fitzgerald, Nina Simone, czy Django Reinhardt. Członkinie The Puppini Sisters są absolwentkami londyńskiego konserwatorium muzycznego Trinity Colege of Music, więc nie można im zarzucić muzycznej ignorancji, lecz czy wystarczy to, by mierzyć się z Ellą – nie bez przyczyny nazywaną „First Lady of Song”? Porównań „siostry” nie unikną.
Teraz czas pomarudzić. Podstawowym zarzutem jest to, że na płycie dominują covery. Szkoda, bo utworów napisanych przez The Puppini Sisters słucha się bardzo dobrze, jednakże ma się wrażenie, że są one tylko dodatkiem. Dla mnie cover, nawet najlepiej zaaranżowany, to tylko cover. Jakże wymowny jest fakt, iż na okładce nie zaznaczono kto napisał utwory śpiewane przez „siostry”, dla mnie jest to spore nadużycie.
Debiutancka płyta zespołu „Betcha Bottom Dollar” składała się wyłącznie z interpretacji cudzych utworów, tak więc widać tendencję spadkową. Chciałbym, aby na kolejnej płycie to cudze utwory były w mniejszości, by były swego rodzaju wisienką na torcie.
Płyty słucha się przyjemnie, jednak nie pozostaje w pamięci na dłużej. Właśnie to jest drugim zarzutem Po przesłuchaniu debiutanckiego albumu, nawet po roku, w głowie siedziały mi „Mr Sandman”, „Tu Vuo Fa L’Americano” i „Jeepers Creepers”. Tutaj niestety tak nie jest. No, może małym wyjątkiem będzie „Soho Nights”.
Posiadana przeze mnie płyta to „wydanie polskie”, czyli w porównaniu do międzynarodowego dość okrojone (chodzi głownie o objętość wkładki). W tym przypadku brakuje także jednego utworu – „Don’t Sit Under The Apple Tree”. Coś za coś. Niższa cena, ale uboższe wydanie.
Żałuję, że w 2008 r. nie było mi dane pojechać na koncert The Puppini Sisters. Cóż, trzeba mieć nadzieję, że jeszcze zawitają do naszego kraju.
Końcowa ocena płyty: 3,5/5
Dyskusja