Relacje

The Skatalites – 29.11.2008, Praga, Palác Akropolis

Pozwólcie, że na początek zacytuję klasyka.

Dla higieny raz w roku Skatalites należy oglądać.

Stosując się do tej, jakże trafnej, maksymy, pojechałem do Pragi, by uczestniczyć w kolejnym muzycznym misterium, odprawianym przez jedyny, niepowtarzalny, oryginalny The Skatalites (Lester "Ska" Sterling).

Kontynuuj czytanie ▾

W tym interesującym dla historyków miasta i architektury miejscu zespół wystąpił już po raz trzeci. Rok temu koncert został niespodziewanie przerwany awarią zasilania. Tym razem obyło się bez takich niespodzianek. Choć jakichś problemów organizacyjnych nie zabrakło (takie przynajmniej chodzą słuchy), dlatego koncert miał godzinne opóźnienie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Początkowo klub świecił pustkami i poważnie obawialiśmy się jak to wszystko wypadnie. Czyżby Skatalites znudziło już Prażan? Na ich usprawiedliwienie powiem, że zespół gra tam co roku, a bilety do najtańszych nie należały. Ostatecznie nie było tak źle i do kompromitacji nie doszło. Parkiet został zapełniony, przy tym nie było ścisku i miejsca do tańczenia dużo.

Wreszcie cierpliwe oczekiwanie zostało nagrodzone i zaczęli. Tradycyjne odliczanie „ten, nine, eight…” ze strony publiczności wypadło jakoś niemrawo. Po nim oczywiście Freedom Sound. Potem Lester Sterling zapowiedział „the original Skatalites from New York City”. I poszło. Sterling na alcie, Lloyd Knibb na perkusji, Devon James na gitarze, Val Douglas na basie, Kevin Batchelor na trąbce, Andrae Murchison na puzonie i Ken Stewart na klawiszach. Zabrakło Cedrica „Im” Brooksa na tenorze. Z jakiego powodu, nie wiem.

Z każdą minutą nieco ospała publiczność zaczęła się rozkręcać i po kilku chwilach cały parkiet wirował w tańcu. A muzycy grali i grali pięknie. Gdy chodzi o Skatalites obiektywny nie jestem. Dla mnie mogliby tylko stać na scenie bez instrumentów. Ale relacje, które pojawiły się na czeskich stronach, są równie entuzjastyczne jak moja pisanina. Cóż zrobić. Gdy słyszymy w ich wykonaniu takie, dajmy na to, Occupation, jak nie poddać się ogarniającej każdego euforii. Co ciekawe, koncert wcale nie był zwykłą kalką poprzednich. Oczywiście zaczynali od znanych wszystkim tematów, potem jednak przechodzili w improwizacje. Ha! Jakie improwizacje. Środkowa część Latin Go Ska spowodowała u mnie trwały opad szczęki. Jamajski ska-jazz najwyższej próby.

W pewnym momencie Lester Sterling oznajmił, że za chwilę pojawi się prawdziwa „Queen of Ska”. Publika wpadła w ekstazę. Ach, Doreen Shaffer nie zmienia się zupełnie. W jej wykonaniu Sugar Sugar, Adorable You czy najnowszy Right Track, brzmią zupełnie jak na płytach. Wszystkim sprawiła wielką niespodziankę śpiewając Rivers of Babylon Melodiansów. Gdy z głośników usłyszeliśmy Simmer Down, stało się jasne, że czas dla Niej przeznaczony dobiegł końca. Zeszła ze sceny żegnana huraganowymi brawami. Prawdziwa dama jamajskiej muzyki.

Koncert trwał dalej. Muzycy grali i świetnie się bawili. Uśmiech nie schodził z twarzy Sterlinga. Starsi przy tym z wdziękiem bujali się i przytupywali nóżką, młodzież zaś zapamiętywała się w tańcu. Niestety nic nie trwa wiecznie. Wykonane po raz drugi Freedom Sound oznaczało, że kolejne spotkanie ze Skatalites przechodzi do historii.

Po gromkich nawoływaniach przed mikrofonem stanął Ken Stewart. Najpierw tłumaczył, że to są starsi ludzie i muszą się wyspać przed podróżą do Wiednia na następny występ. Ale w końcu zaczął wzywać na scenę poszczególnych muzyków i przedstawiać ich rozentuzjazmowanemu audytorium. Wyszła również Doreen, która wzbudziła największy aplauz. Nie zaśpiewała już jednak. Pozostali członkowie zespołu zagrali na pożegnanie Harder They Come. Tym sposobem dostarczyli nam 90 minut niezapomnianych wrażeń. Musi wystarczyć. Mam nadzieję, że do następnego razu.

Zdjęcie: Vojta „Huggi” Florian
www.rhizopus.net

Dyskusja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *