Rozgrzanie publiczności przypadło w udziale grupie Samokhin Band z Łodzi. I tu kolejne zaskoczenie. Tego zespołu zupełnie nie znałem, a stał się dla mnie objawieniem. Ich mieszanka jazzu, folku i ska, wyraźnie nawiązująca do dokonań Leningradu, idealnie wprowadzała w klimat, jaki za chwilę miał zapanować w Palladium. Zespół w 2003 r. założył Rosjanin – Pavel Samokhin – wokalista i trębacz, a jego członkami są również Ormianin, Niemiec, Żyd i Polacy. I tę multikulturowość słychać w muzyce kapeli. Na scenie 9 osób, wszyscy ubrani na czarno, czerwone krawaty i znakomita muza płynąca z głośników. Kapela ma na swoim koncie mnóstwo koncertów zagranych w całej Polsce, dlatego wciąż biję się w piersi, że jeszcze ich nie poznałem. Zagrali krótko, ok. 20 minut, pozostawiając niedosyt i apetyt na więcej. Trzeba będzie ten apetyt jak najszybciej zaspokoić wypatrując plakatów zapowiadających kolejne koncerty i nabywając debiutancki album, który ukazał się w tym roku na rynku.
Po króciutkiej przerwie, w sam raz na uzupełnienie płynów, na scenie zainstalowała się gwiazda wieczoru. Wyczekiwany wręcz przeze mnie Leningrad z, jak sama nazwa wskazuje, St. Petersburga ;-). Już sam ich widok robił wrażenie. Czternaście osób na scenie, w rozbudowanej sekcji dętej tuba i saksofon barytonowy, z tyłu bęben basowy, Sznur grający na bałałajce elektrycznej i do tego wszystkiego bardziej rozebrana niż ubrana pani Julia, która poza wrażeniami wizualnymi dostarczała też całkiem przyjemnych wrażeń wokalnych. Do tego składu w trakcie trwania koncertu dołączyła jeszcze jedna postać. Był to niejaki Stas Boretsky mający w dowodzie jako zawód wpisane show man. I takie miał zadanie. Nie śpiewał tylko próbował tańczyć, ale zasadniczo to wyglądał. Jak? Jak Buster Bloodvessel przed kuracją odchudzającą. A może prawdziwy Buster występuje teraz w Leningradzie, a w Bad Manners jakaś jego podróba? W każdym razie pan dawał z siebie wszystko i po dwóch godzinach koncertu schodził ze sceny na ostatnich nogach. Zwłaszcza, że on nie z tych co za kołnierz wylewają. Zresztą jak i reszta zespołu.
Strasznie trudno opisywać taki występ, gdy jest się całkowicie zaangażowanym w jego przebieg i zupełny brak dystansu. Przecież mogłem wreszcie usłyszeć na żywo www, Cmon everybody, Ya tvoi kovboi, Dikij muzchina, Pidarasy, Show Business, Alkogolik i wiele, wiele innych, w tym pochodzące z najnowszej płyty Avrora. Usłyszeć i zaśpiewać razem z całą publicznością. Naprawdę, wielka to przyjemność. Jak dla mnie zabrakło tylko Sobaki baskervilej. Niestety, nie można mieć wszystkiego. No i „zaledwie” dwu godzinny występ. Do legendy przeszły już ich wielogodzinne sety grane do momentu gdy choć jeden muzyk zdolny był ustać na nogach i utrzymać w rękach instrument. Ale takie rzeczy to chyba tylko u nich w domu możliwe. No i następnego dnia grali w Rydze, czyli wcale nie tak blisko Warszawy.
Mniej więcej w połowie koncertu ogłosili 5. minutową przerwę bo, jak powiedział Sznur, każdy napić się musi. A gdy na scenę wyszli muzycy Samokhin Band i zagrali wspólnie z Leningradem wiedziałem, że koniec jest bliski. Potem jeszcze bisy, pożegnanie z publicznością i było po tym wspaniałym koncercie. Zupełnie nie żałuję czasu i pieniędzy, które musiałem poświęcić, by pojawić się tego wieczoru w Palladium. Zespół ma jeszcze raz zagrać w tym roku w Polsce. Otóż pod koniec lipca będzie jedną z gwiazd festiwalu Globaltica w Gdyni. Jeśli ktoś nie mógł do Warszawy, niech uderza nad morze. Naprawdę warto!
Dyskusja