Ale przecież nie przyjechałem na pogaduszki. Koncert zaczął się dość późno, ponieważ organizatorzy czekali na zakończenie innej imprezy odbywającej się w dzielnicy Smihov, chcąc dać szansę uczestnikom tejże na dotarcie do Bordo. Rozpoczął Green Småtroll. W Pradze i Czechach firma już uznana, istniejąca kilka dobrych lat i mająca na swym koncie dwie płyty. Zresztą jakiś czas temu odbyli małą trasę po Polsce, więc nie są u nas zupełnie nieznani. Grają ska pomieszane z jazzem, co mieszanką jest wyjątkowo smakowitą. Zwłaszcza gdy sekcja dęta rozbudowana (dwa puzony, saksofon, trąbka), a umiejętności muzyków duże. Do tego śpiewający klawiszowiec, gitara, perkusja i bas obsługiwany przez atrakcyjną dziewczynę. Kiedy ma się dwie płyty wydane jest z czego układać program koncertu. Na dodatek zespół zaprezentował zupełnie nowe utwory. Znaczy można pomału wyczekiwać trzeciego albumu. I bardzo dobrze, bo nie ukrywam, że lubię ten zespół i zawsze z wielką przyjemnością ich słucham. Tego wieczoru także. Zespół do zabawy jak również, co bardzo cenne, do posłuchania.
Powoli zbliżała się północ i przyszła pora na gości z Hiszpanii. Hm, dziwnych gości. Los Granadians del Espacio Exterior, bo o nich mowa, zależnie od tego gdzie się pojawiają nazywają się również Die Granadians czy The Granadians. Ale różnice w pisowni nazwy to w ich przypadku drobiazg. Jakby to powiedzieć. Oni są dziwni :-). Już sam image oraz ruchy sceniczne robią swoje. Także ustawienie zespołu. Tam gdzie zwykle na podwyższeniu siedzi za swoim zestawem perkusista znalazł sobie miejsce klawiszowiec, bębniarz zaś gdzieś zupełnie z boku sceny. Przed występem zasłaniała ją kurtyna, która odsłoniła się w momencie rozpoczęcia koncertu. Super. Jednak dla mnie wszystko było jakieś takie sztuczne. Wiem, takie jest zamierzenie kapeli. Zupełnie mnie ono jednak nie przekonało. Podobnie muzyka. Szczerze mówiąc studyjne nagrania nigdy mnie nie zachwycały, ale pojechałem by zobaczyć jak to wszystko wypada na żywo. I co? Nie wiem. Naprawdę nie potrafię ocenić tego koncertu. Ich early czy też skinhead reggae oraz rocksteady z wyraźnymi wpływami soulu i funka momentami brzmiało rewelacyjne. Ale od czasu do czasu nachodziła mnie myśl, że ktoś tu robi sobie ze mnie jaja. I tak na przemian. Zasłuchanie i konsternacja. Choć trzeba przyznać, że grać to oni potrafią. Zresztą często występują w roli backing bandu dla takich sław jak np. Dave Barker czy Derrick Morgan. Swego czasu miałem przyjemność słyszeć ich przygrywających temu drugiemu i czapki z głów. Najwyższa klasa. A wobec ich własnej twórczości pozostaję zagubiony. Może i dobrze. Z chęcią zobaczę ten zespół po raz kolejny i pozwolę im na próbę dotarcia do mnie ;-). Dlatego mimo wątpliwości wieczór zaliczam do udanych.
Wieczór? W zasadzie noc już była. Afterparty przygotowali Fat & Dread Sound System z gościnnym udziałem naszej DJ Juli. Najbardziej wytrwali, którzy pozostali na parkiecie, w tym piszący te słowa, mogli do samego rana oddawać się swojemu ulubionemu zajęciu przy ulubionej muzyce. Ku rozpaczy pracowników klubu. Nie wiem czy to ich pocieszy, ale my tam jeszcze wrócimy :-).
Dyskusja