Recenzje

Skambomambo – Made in Pol-Ska

To już taka specyfika polskiej sceny ska. Zespołowi całkiem niedługo stuknie 10 lat, a dopiero co ukazała się debiutancka płyta grupy. Dobrze, że się ukazała. Czekałem na nią od dawna dlatego z niepokojem wkładałem krążek do odtwarzacza. I jakie wrażenia? Mieszane.

Kontynuuj czytanie ▾

Ale po kolei. Skambomambo prezentuje w znacznej mierze nieco „kwadratową” odmianę ska, co jednak wcale nie musi oznaczać, że jakąś gorszą. Zresztą jak sami twierdzą grają radosne ska z domieszką powerpopu i innych nieokreślonych gatunków. W końcu jest to muzyka do zabawy jakby nie było. Czego można spodziewać się po płycie wiemy już po wysłuchaniu pierwszego utworu zatytułowanego tak jak cały album, będącego muzyczną wizytówką zespołu. Jest szybko i skocznie. W podobnym klimacie utrzymane są dwa kolejne kawałki. Zwolnienie przychodzi wraz z czwartym Banana Cake, by w następnym osiągnąć tempo rocksteady, co oddaje zresztą sam tytuł tego numeru. A dalej na zmianę, raz wolniej, raz szybciej, z przewagą tego ostatniego.

Wyróżnikiem płyty jest barwa głosu i sposób śpiewania Mario. Brzmi on zupełnie inaczej niż większość wokalistów, nie tylko na polskiej scenie ska. Śpiewa jakby nieco z innej bajki, co mi bardzo przypadło do gustu. Teksty podawane są po angielsku, z wplecionymi od czasu do czasu polskimi słowami. To się sprawdza. Bigos w Taxi Driver przywołuje uśmiech na usta. Bardzo dobrze wypada sekcja rytmiczna dając solidną podstawę wszystkim piosenkom. Czasami pojawia się prawdziwy gitarowy riff, posłuchajcie choćby początku Downtown, co wcale nie jest regułą w ska. Urozmaiceniem są żeńskie chórki w Rocksteady i kończącym płytę Oh Yeah!!. Od siebie polecę szczególnie Recipe. Ten numer z czymś mi się kojarzy, choć nie mogę sobie przypomnieć z czym. Nieważne. Wszedł do głowy i nie chce jej opuścić. Słucham nieustannie.

Czyli jest dobrze? Nie do końca. Mam poważne zastrzeżenia do sekcji dętej. Są fragmenty pokazujące potencjał muzyków, ale ogólny obraz jest zły. Wszystko to jakieś takie proste, by nie powiedzieć, że momentami prostackie. Dęte w Kitch en Song powodują u mnie ból głowy i zgrzytanie zębami. Chyba zabrakło kasy na porządnego producenta, który uderzyłby pięścią w stół i wskazał kapeli właściwy kierunek. Przypuszczam, że na koncertach zespół pod tym względem prezentuje się dużo ciekawiej. Cóż, trzeba to sprawdzić i liczyć, że na kolejnej płycie, oby nie trzeba było czekać następne 10 lat, dęciaki zagrają jak należy.

Płyta została wydana w formie digipaku. Szata graficzna oszczędna, ale mi się podoba. Do tego rozkładana wkładka z tekstami i pomysłowymi fotkami. Gdybym miał przyznać gwiazdki w skali od 1 do 5 dałbym 3 i pół. A jaka jest Wasza ocena? Sprawdźcie.

Jimmy Jazz Records JAZZ 114

KategorieRecenzje
Tagi
Przedsięwzięcia

Dyskusja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *