Na początek Fast Food Orchestra. Ten istniejący już ponad dziesięć lat zespół zaczynał jako przedstawiciel typowego, skocznego ska. Z biegiem czasu wprowadził do swojej muzyki elementy reggae, dancehallu, ragga, rocksteady, punka, hip-hopu, popu czy breakbeatu. Powstała mieszanka iście wybuchowa. Efekt? Cztery płyty na koncie, koncerty u boku Pilfers, Hotknives, Panteon Rococo, Slackers, Selecter, Skatalites, niedawna wspólna trasa po Europie z The Toasters i ostatnio tourne po Brazylii. Do Wrocławia nie dotarł z nimi Dr. Kary, czeski dj i toaster, obdarzony głosem, którym konkurować może z innym, bardziej u nas znanym Doktorem ;-). Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mogliśmy dzięki temu usłyszeć więcej ska, niż to ostatnio im się zdarza. Tradycyjne dźwięki, jazzujące zagrywki, cięty rytm, i do tego hip-hop. Gryzie się? Niekoniecznie. W ich wykonaniu taki mix naprawdę się sprawdza. Karego w toastingu zastępował saksofonista Susha, który z tematem jest niezgorzej obeznany i na lokalnym, praskim rynku, znany z tej strony. Nie muszę chyba wspominać, że muzycy technicznie byli bez zarzutu. I tylko trochę szkoda, że widziało ich w sumie tak mało ludzi. Na ogół grają dla dużo liczniejszej publiczności. Cóż, Wrocław ostatnimi czasy nie jest łatwym miastem dla organizatorów koncertów.
Po Fast Foodach, późną już porą, przyszła kolej na inną czeską legendę, The Chancers. Kapelę założyli dziesięć lat temu mieszkający w Pradze Anglicy. Od początku popularyzowali na czeskiej ziemi klasyczny 2 Tone. I mimo, że w ciągu tego czasu skład ulegał zmianom, wciąż jest to zespół narodowościowo mieszany, a styl grupy nie zmienił się zasadniczo. Co najwyżej uległ jakościowej poprawie. Muzycy grają znakomicie, a charyzmatyczny wokalista Simon dysponuje głosem i posługuje się językiem stałego bywalca pubów. Chciałoby się napisać londyńskich, ale przecież pochodzi on bodajże z Southend. Co by nie mówić, nie jest to język jakiego uczą dzieci w szkołach. Z tym zespołem ja mam mały problem. Mimo, że uwielbiam 2 Tone, nie wszystkie ich koncerty przemawiają do mnie. Ten przemówił. Zagrali jakoś tak bardzo ostro, z wykopem, nie przekraczając jednak delikatnej granicy wyznaczonej przez konwencję stylu i nie przeszli na stronę punk rocka. Za to należy im się uznanie. Kawałki leciały jeden za drugim, a garstka publiczności, która jeszcze pozostała w klubie, szalała pod sceną. Kolejny plus dla zespołu, do pustej sali też trzeba umieć grać. I nie zabrakło bisów. A na koniec nieśmiertelny Žižkov Skins odśpiewany przez wszystkich zgromadzonych.
To był dobry koncert i bardzo udany wieczór. Oby więcej takich przy liczniejszym udziale publiki. Jednak praca u podstaw jest w naszym kraju koniecznością.
Dyskusja