Licznie zgromadzoną w Crossie publiczność rozgrzewał praski Afrodisiak. Kolejny międzynarodowy skład rezydujący w tym magicznym mieście. Frontmanem jest grający również na gitarze niejaki MC Turner – Amerykanin, w niektórych utworach pojawia się na scenie w roli wokalisty ciemnoskóry jegomość, którego nazwiska nie pomnę, a gitarzysta Danny Hot, basista OnDrax i perkusista Daddy Mike są Czechami. Zespół był jednym z supportów przed praskim koncertem The Aggrolites. Wówczas załapałem się na końcówkę tego występu, dlatego nie zwróciłem na nich szczególnej uwagi. A to bardzo ciekawy zespół. Sami twierdzą, że grają głównie reggae i raggamuffin. Gitarowe brzmienie nadaje ich muzyce bardzo interesującego wyrazu. Ciemnoskóry wokalista, dysponujący odpowiednim do pochodzenia głosem, wprowadza we właściwy klimat. Ale najciekawszy jest sam MC Turner. Wygląda jakby przeniósł się do Pragi prosto z Seattle, z czasów złotej ery grunge. I tak też śpiewa. Potraficie wyobrazić sobie Kurta Cobaina w repertuarze reggae? A jednak. To naprawdę się sprawdza. Nieco zachrypnięty wokal, ostre zagrywki na gitarach i karaibskie bujanie. Mam zamiar śledzić dalsze losy tej kapeli i oczekuję na debiut płytowy.
Przedkapela przedkapelą, ale ja przyjechałem na Jaya The Cat. I doczekałem się. Zespół w Polsce znany nielicznym, a szkoda. Nikt takt jak oni nie miesza ze sobą ska, punka, reggae, dubu, nawet hip-hopu. Grupę założyła w Bostonie trójka przyjaciół, wśród której prym wiódł wokalista i gitarzysta Geoff Lagadec. Wkrótce do składu dołączył perkusista David ‘The Germ’ Germain i tych dwoje ludzi do dzisiaj stanowi jego trzon. W 2001 r. wydali debiutancki Basement Style. Dla mnie był to strzał między oczy, po którym już się nie podniosłem. Ten album nie ma słabych punktów, a każdy kawałek zabija. Po jego wydaniu ruszyli w liczne trasy, coraz częściej koncertując w Europie. Rok 2003 przyniósł drugą płytę – First Beer Of A New Day. Nie dorównuje ona debiutowi, ale przynosi kilka perełek, bez których moje życie na pewno byłoby uboższe. Muzycy w zespole zmieniali się, ten zaś zmienił miejsce swojego stałego pobytu. JTC widywano często w Austrii, ostatecznie na dobre osiedli w Amsterdamie w Holandii. Nie muszę chyba dodawać dlaczego ;). W 2004 r. wydali album live – Ernesto’s Burning. Zawiera on koncert nagrany w słynnym barze Ernesta w Sittard, znanym przynajmniej ze słyszenia każdemu miłośnikowi ska (The Slackers). Pod koniec 2007 r. wyszedł kolejny krążek, zatytułowany More Late Night Transmissions With…. Właśnie z nim przyjechali do Pragi.
Bałem się nieco konfrontacji własnych oczekiwań wyrobionych na podstawie płyt z rzeczywistością spotkania z zespołem twarzą w twarz. Zupełnie niepotrzebnie. To wspaniałe móc uczestniczyć w wydarzeniu muzycznym, gdy zna się każdą nutę płynącą z głośników, teksty, które można śpiewać razem z artystą i ma się tegoż na wyciągnięcie ręki. Moc była z nimi. Geoff ledwo wytrzymywał na scenie, a jego charakterystyczny, brudny głos, wbijał się w mózg. The Germ walił w bębny, na drugiej gitarze szalał Jordi ‘Pockets’ Nieuwenburg, brodaty, w wełnianej czapce, basista Jeroen Kok wyglądał groźnie, ale okazał się bardzo miłym facetem, a klawisze obsługiwał i scratchował Jan Jaap ‘Jay’ Onwerwagt. W ich wykonaniu każdy utwór z debiutanckiej płyty wywoływał ekstazę. Według mnie jednak koncert miał dwa kulminacyjne momenty. Drug Squad z drugiego CD oraz Thank You Reggae z ostatniego, który na pewno stanie się dla mnie kolejnym hymnem ku czci ukochanej muzyki, nieustannie słuchanym i nuconym przy każdej okazji.
Było pięknie, niestety krótko. Nie grali nawet półtorej godziny. Niedosyt pozostał. Ale może to i dobrze? Tym chętniej zobaczę ich ponownie. Chciałoby się tym razem w Polsce. O ile pogujące i skaczące ze sceny bydło dostanie zakaz wstępu na koncerty ska i reggae. Na szczęście w Pradze publiczność potrafi się bawić.
Dyskusja