Reżyserem filmu jest Brandon Smith, lokalny filmowiec, jak również puzonista pochodzącego z Salt Lake City zespołu The Upstarts. W tym miejscu śmiało można zarzucić mu dość bezczelną autoreklamę, jako że jego kapela odgrywa kluczową rolę w tym 57-minutowym obrazie. Jak sam się jednak tłumaczy: „Oni po prostu cały czas byli dostępni”. Niezależnie od tej lekkiej prywaty, wyjściem dla dokumentarnej fabuły jest właśnie rozmowa muzyków The Upstarts, szykujących się do wydania debiutanckiej płyty. Rozważając możliwe strategie promocyjne dochodzą do niezbyt pozytywnego wniosku: „Naszym podstawowym błędem jest reklamowanie się jako ska-band”. Wniosek to o tyle przytłaczający, że jak udowadnia dalsza część filmu, Utah jeszcze nie tak dawno temu było prawdziwym eldorado dla fanów tego gatunku.
Jako że film skierowany jest do nieco szerszej publiczności niż tylko ska-fanatyków z rejonu Utah, pierwsze 20 minut materiału stanowią bardzo zgrabnie zmontowane fragmenty wywiadów z gwiazdami ska, takimi takimi jak Frederick „Toots” Hibbert (Toots & The Maytals), Buster Bloodvessel (Bad Manners), Robert „Bucket” Hingley (The Toasters), czy Vic Ruggiero i Dave Hillyard (The Slackers). Nie ma tu żadnych odkryć lub sensacji, jest za to możliwie rzetelnie, choć siłą rzeczy pobieżnie i raczej skrótowo, przedstawiona historia gatunku, przyprawiona odrobiną wspomnień. Znacznie więcej miejsca poświęcono erze 2tone niż jamajskim korzeniom, co jest tutaj zupełnie usprawiedliwione, jako że właśnie brytyjska druga fala miała decydujący wpływ na styl eksplozji ska w Utah.
Dużo ciekawsza wydaje się druga część, będąca prawdziwą skarbnicą wiedzy o lokalnej scenie. Czasy świetności ska w tym rejonie, przypadające na lata 90., były świadkami narodzin całej gamy kapel, próbujących naśladować swoich idoli z UK, czy Jamajki. Warto zaznaczyć, że Utah było gruntem wybitnie podatnym, na taki boom. Ważniejsze ośrodki stanu, takie jak SLC, czy Provo, nigdy nie cierpiały na nadmiar rozrywek dla młodzieży, jeśli więc w danym momencie pojawiło się kilka zespołów grających ska, siłą rzeczy nurt ten prawie od razu przerodził się w mainstream. Nie bez znaczenia były (jakkolwiek abstrakcyjnie miałoby to zabrzmieć) dzieci Mormonów, które przy ska mogły się po prostu w relatywnie 'bezpieczny' sposób wyszaleć, bardziej poprzez wszelkie smart-przebieranki, niż rozbijanie po barach. Prawie natychmiastowa, wręcz w mistyczny sposób wspominana przez uczestników, eksplozja ska sprawiła, że z dnia na dzień miejsca takie jak stare składy, czy salony fitness, były zamieniane w sceny koncertowe dla nowo-powstających zespołów.
Nazwy takie jak Insatiable, Swim Herschel Swim, Stretch Armstrong, My Man Friday, mogą dziś nie być szeroko rozpoznawane, jednak w latach 90. miały swoje pięć minut. Nawet jeśli ich brzmienie, czy raczej to co do dziś się z niego ostało, nie powala na kolana, to energia bijąca z ówczesnych nagrań, a widoczna choćby we fragmentach video z koncertów, zmontowanych w ramach 'The Up Beat', świadczy o tym, że dorastanie w tamtym okresie w Utah musiało mieć znamiona czegoś naprawdę wyjątkowego. Koncerty nie były domeną wyłącznie subkultur, a ska stało się w Utah zjawiskiem masowym, w którym uczestniczyli właściwie wszyscy. Ruch był na tyle silny, że nie ominął również obrzeży stanu. W Logan powstał Model Citizen, a na południu grające do dziś GOGO13. Do Utah przyjeżdżały coraz lepsze zespoły z innych stanów, a nawet gwiazdy z za granicy. Szczęście zdawało się nie mieć końca…
Dość niepokojące, że reżyser całkowicie pomija schyłek tej ery prosperity, nie wyjaśniając jak w przeciągu ledwie dziesięciu lat amerykański ska-paradise stał się jedynie aromatycznym powiewem przeszłości. Jednak nawet mimo tej dziury w scenariuszu, ogólny wydźwięk filmu nie jest zbyt pozytywny. Niezależnie od oczywistego, twórczego entuzjazmu muzyków The Upstarts, czy innych pojawiających się na scenie kapel, wiele wskazuje na to, że cudowne wspomnienia z lat 90., mogły stać się zarazem przekleństwem. W masowej świadomości lokalnych mieszkańców okres ska jawi się bowiem jako zupełnie niepoważny i abstrakcyjnie wręcz rozrywkowy. A to dla rozsądnie myślącego obywatela może zdać się zaprzeczeniem rozwoju i poważnego myślenia o przyszłości. W ten oto sposób zespoły takie jak 'Fews & Two', czy '2 And A Half White Guys' muszą sprzedawać się jako roots-reggae-ska, żeby zapewnić publiczność na swoich występach.
Może to nieco zbyt odległa analogia, ale czy nie ma w tej historii pewnych podobieństw do naszej, polskiej sceny. Na boom co prawda ciągle czekamy, ska w mediach w odpowiedniej formie właściwie nigdy nie miało okazji zagościć na dłużej, ale metody propagandowe zdają się w wielu przypadkach brutalnie podobne. Próby nakarmienia psa miską reggae ze ska-pigułką w środku nikogo już chyba w naszych realiach nie powinny dziwić.
Podsumowując, „The Up Beat” to bardzo ciekawa, i dobrze podana lekcja lokalnej historii. Profesjonalna strona techniczna projektu, której ciężko cokolwiek zarzucić, zapewnia rzetelną oprawę dla tej pouczającej fabuły, jaką niewątpliwie są losy ska w Utah. Krótkie i burzliwe, za to z całą pewnością zasłużyły sobie na ten medialny pomnik.
Dyskusja