W czwartek 14 kwietnia Śląski Jazz Club w Gliwicach odwiedził znany i lubiany sekstet wokalno-instrumentalny ze Szczecina, szerzej znany jako Vespa. Od ich ostatniej wizyty w Gliwicach minął rok i kilka dni, wtedy także zagrali w ŚJC. Jednak w takim składzie na Śląsku jeszcze nie byli.
Szedłem na koncert The Toasters, a wróciłem z koncertu Las Melinas
Niewiele ponad 2 godziny porządnie zagranego ska, trochę historii i odrobina niedosytu. Takie są moje wrażenia z koncertu nowojorskich The Toasters i skankerskiej formacji Las Melinas, której nie trzeba przedstawiać! Gig z 3. kwietnia we wrocławskim klubie Madness można uznać udany, jednak są pewne ale…
Nie da się ukryć, że sobotni koncert Bluekilli we wrocławskim Madnessie na długo pozostanie w pamięci większości uczestników tego długo oczekiwanego gigu. Zespół miał już okazję się u nas zaprezentować, jednak pięcioletnia nieobecność wzmożyła oczekiwanie słuchaczy oraz chęć zobaczenia występu.
Po tym koncercie spodziewałem się, że będzie wielkim wydarzeniem. Ale okoliczności mu towarzyszące przerosły moje oczekiwania, a sam koncert zapewne będzie należał do tych, które na trwałe wryły się w moją pamięć.
Wieczór skinhead reggae w industrialno-futurystycznych wnętrzach? Czemu nie. Idealne zestawienie staro-nowego z nowo-starym :-). Tym razem praski Cross gościł ekipę portugalsko-belgijską. Rozpoczęli Portugalczycy z The Ratazanas czyli, jak twierdzi niejaki Roy Ellis aka Mr. Symarip, jeden z najlepszych backing bandów, z jakim przyszło mu dotąd grać. Tym razem w roli samodzielnej kapeli.
Chodzą słuchy, że dziwny ze mnie człowiek, żeby nie powiedzieć dosadniej dziwak. Co jakiś czas zaiwaniam do obcych landów na koncerty zespołów, o których nikt nigdy nie słyszał. Co zrobić, tak już mam. Tym razem do Pragi ściągnął mnie zespół o intrygującej nazwie Antwerp Gipsy-Ska Orkestra. I to był jedyny argument wyjazdu. Nawet nie pofatygowałem się, żeby sprawdzić ich dokonania na majspejsie. Ale rozczarowania nie było.
Francuzi z Lyonu po raz kolejny przyjechali do Polski. Tym razem, w ramach trasy promującej najnowszą, dopiero co wydaną płytę La belle etoile, odwiedzili Zieloną Górę. Zespół miałem już okazję kilka razy oglądać i co ciekawe, każdy koncert był zupełnie inny. Zielonogórski również. Wśród współuczestników wyprawy do polskiej stolicy wina, wrażenia były mieszane. Większość koncert nieco rozczarował, o czym można przeczytać na forum Rudemakera. Ja należę do grupy zadowolonych. Dlaczego? Śpieszę wyjaśnić.
Ska-punk to dość specyficzny gatunek muzyczny. Prawdą jest, że popularność punk rocka w latach 70. uratowała podupadłą już nieco na Wyspach Brytyjskich, pochodzącą z Jamajki muzykę. Dzięki mariażowi tejże z punkiem powstała druga fala ska, a zespoły pokroju Specials czy Madness, należące do całej generacji 2 Tone, nie pozwoliły pogrążyć się w mrokach niepamięci najlepszemu gatunkowi muzycznemu, jaki Jamajka dała światu. Potem bywało różnie. Często zespoły, które dzisiaj określają się jako ska-punkowe, tak naprawdę grają najzwyklejszy punk z sekcją dętą, ograniczoną do rytmicznych popierdów. Przoduje zwłaszcza nasza scena z licznymi kapelami pseudoska-punkopolowymi. Cóż, do patologii dochodzi w każdej dziedzinie życia.
Od koncertu sporo czasu minęło, ale ponieważ kapela zacna, a niewykluczone, że jeszcze kiedyś nasz kraj odwiedzi, postanowiłem skreślić parę słów o ich tyskim wystąpieniu.
Koncert The Bartenders a zarazem premiera ich debiutanckiej EPki? Czemu nie, w końcu to doskonała okazja, by pogłębić swoją bezkrytyczność wobec prezentowanego przez nich grania. Data co prawda zupełnie nie taka jak by się chciało, w końcu czwartek (26.02) to nie najszczęśliwszy dzień tygodnia na takie balety, ale i nie co dzień się na polskiej scenie odbywają jakiekolwiek płytowe premiery.
Wygląda na to, że Gigi De Gaspari, znany pod pseudonimem artystycznym jako Mr. T-Bone, już na stałe wpisał Republikę Czeską do swojego kalendarza koncertowego. Żadna jego trasa nie omija kraju naszych południowych sąsiadów. Tylko pozazdrościć.
Zobaczyć Madness na żywo! Taki był właśnie główny cel grudniowej wyprawy do Londynu. Przekonać się w końcu jak brzmi na koncercie zespół, którego płyty słuchało się milion razy. Sprawdzić czy po tylu latach wspólnego grania nie są tylko cieniem Madnessów z lat 80. Usłyszeć wszystkie znane na pamięć przeboje i porównać je z najnowszym repertuarem. Ale przede wszystkim po prostu zobaczyć Madness na żywo i choć otrzeć się o niekwestionowaną legendę, nawet nie tyle ska, co po prostu muzyki popularnej.
Stosując się do tej, jakże trafnej, maksymy, pojechałem do Pragi, by uczestniczyć w kolejnym muzycznym misterium, odprawianym przez jedyny, niepowtarzalny, oryginalny The Skatalites (Lester „Ska” Sterling).
Jak mówi stare polskie przysłowie – do dwóch razy sztuka. Już raz wybrałem się do Pragi na koncert jednego z moich ulubionych zespołów. Wtedy oni nie dotarli. Oficjalnie – z powodu problemów paszportowych, nieoficjalnie – chłopaki troszku zabalowali w Wiedniu. Tym razem obyło się bez nieprzewidzianych zdarzeń.
Wypad do Krakowa w listopadowy weekend zapowiadał się naprawdę ciekawie. Nie żebym spodziewał się diametralnej poprawy warunków pogodowych związanych z wyprawą na, jak się okazało, nie specjalnie upalne, za to śnieżnobiałe południe, ale wizyta w tym mieście Duńczyków z Babylove & the van Dangos była w zupełności wystarczającym argumentem. Jako że ostatni raz w Krakowie byłem 5 lat temu, na moim pierwszym koncercie Slackersów, tym bardziej nie mogłem teraz odpuścić wycieczki w tak dobrze kojarzące się miejsce.
Koncert Argentyńczyków przypadł w niezbyt dogodnym terminie. Tego samego dnia w Lucernie hucznie obchodzono 10. urodziny miejscowej gwiazdy – The Chancers. A że Czesi, podobnie jak my, wyznają zasadę inż. Mamonia i słuchają tylko tego co już dobrze znają, Roxy świeciło pustkami. Ja jednak wolałem pójść na koncert zespołu, którego dotąd nie miałem przyjemności oglądać. Zwłaszcza, że na światowej scenie firma to uznana.
Koncertem we wrocławskim Madnessie rozpoczęła się kolejna podróż po kraju szczecińskiej Vespy. „Rimemba de dejs? edyszyn” stanowi specjalną część nieustającej trasy „Potwór Tour 2008-3000”, a odbywa się z okazji wznowienia na CD debiutanckiego albumu grupy, znanego dotąd wyłącznie z nośnika kasetowego.
Ten koncert od samego początku miał zaskakujący przebieg. Godzina była już późna, w klubie kilka osób sączących piwko, a na scenie jakaś kapela robiąca próbę dźwięku. W pewnym momencie zaczęli grać do pustej sali. Poleciały dwa pełne numery. Potem zeszli ze sceny i udali się na browar. Ale kto to był? Plakat sugerował, że zespoły zagrają w kolejności odwrotnej do tej podanej w tytule relacji. Hm, na Lechuga nie wyglądali.
7 października w warszawskim klubie CDQ odbył się koncert zespołu Pan Profeska. Z wydarzeniem tym wiązałem spore nadzieje. Co prawda dotychczas ani razu nie było mi dane zaobserwować ich grania w wersji live, więc nie za bardzo wiedziałem czego powinienem się spodziewać, jednak w związku z moim mocno sentymentalnym podejściem do ich starszych kawałków we wtorkowy wieczór ochoczo udałem się do klubu, szczególnie że koncertowy harmonogram Pana Profeski nie należy do specjalnie napiętych i ciężko wyczuć kiedy nadarzyłaby się kolejna okazja.
Tak się dobrze złożyło, że dzień po wieczorze czeskim, mieliśmy okazję obejrzeć we wrocławskim klubie Łykend przedstawiciela słoweńskiej sceny ska. Dla nas raczej egzotycznej. A przecież Red Five Point Star nie wzięli się znikąd. Działają już 10 lat. Początkowo jako punkowe trio, potem zrozumieli, że nie tędy droga i przeszli na właściwą stronę mocy.
Czechy to nieduży kraj, ale aktywności na polu krzewienia muzyki ska można im pozazdrościć. Nieustające wizyty gwiazd światowych mniejszego i większego formatu, fakt, że głównie w Pradze, liczne festiwale oraz liczba zespołów rodzimych, koncertujących i wydających płyty, robi wrażenie. Wielu wykonawców z tego kraju zdobyło należną im pozycję w Europie i poza nią, nagrywając swoje płyty dla renomowanych wytwórni. Dwie z topowych tamtejszych kapel mieliśmy przyjemność oglądać we Wrocławiu w ramach imprezy o wdzięcznej nazwie Czech Republic Ska Night, będącej częścią odbywającego się w tym mieście Festiwalu Wyszehradzkiego.
Ekipa tworząca festiwal Mighty Sounds sprawiła wielką przyjemność wszystkim fanom dobrej muzyki zapraszając na jesienną, klubową edycję tej imprezy. Nie pozostało nic innego jak z zaproszenia skorzystać. Mimo, że dzień wcześniej Aggrolites we Wrocławiu, a jeszcze jakaś praca w między czasie, nieco spóźniony pojawiłem się w Lucernie. Co ciekawe, towarzystwo jadące samochodem przybyło jeszcze później. Można by w związku z tym ukuć hasło reklamowe – „Jadąc koleją możesz zapomnieć o poimprezowym zmęczeniu” :-).
Nie co dzień w naszym kraju goszczą gwiazdy światowego formatu, a już na pewno nie w wydaniu dwu koncertowym. Kiedy więc okazało się, że tej jesieni Aggrolites planują zagrać w Warszawie i Wrocławiu, pozostała już tylko niezbyt problematyczna kwestia zapewnienia sobie odpowiedniej ilości wolnego czasu w dniach 23-24 września.
Dwudniowy festiwal zapowiadał się jako ciekawe wydarzenie artystyczne. Jego wcześniejsze edycje jesienno-zimowo-wiosenne, które odbywały się w poprzednich latach w różnych miejscach Pragi, co prawda w mniejszej skali, również dobrze wróżyły przedsięwzięciu.
Zachęcony bardzo pozytywnymi opiniami po warszawskim koncercie Izraelczyków, postanowiłem urlop rozpocząć od wycieczki do Pragi. Tam koncert miał miejsce w ramach cyklicznej imprezy znanej pod nazwą HuLiDi. Jest to skrót od trzech słów: hudba, literatura, divadlo, których znaczenia chyba nie muszę tłumaczyć.
8 lipca 2008 miał być dniem przez duże D, gdyż tego dnia mieliśmy zobaczyć na żywo legendę reggae, Tootsa Hibberta wspomaganego muzycznie przez zespół The Maytals, czyli Toots and The Maytals! Muzycy zostali zaproszeni na festiwal Reggaeland w Płocku, ale ze względu na zbieżność czasową tegoż z Potsdamer Ska Festiwalem, na którym nam bardzo zależało, postanowiliśmy zrobić mały przystanek w wakacyjnej wyprawie i obejrzeć Tootsa we Francji.
Summer Ska Punk Explosion po raz czwarty zagrał w maleńkiej, pięknie położonej wiosce, zagubionej gdzieś w południowych Czechach. Z roku na rok impreza coraz bardziej się rozrasta i obecnie jest jednym z największych, jeśli nie największym, tego typu festiwalem w Europie.
Tak się fantastycznie wręcz złożyło, że w ramach tegorocznej, trzeciej już edycji płockiego festiwalu Reggaeland zawitał nad Wisłę nikt inny jak sam Frederick „Toots” Hibbert ze swoim bandem the Maytals. Oczekiwania były duże, zważywszy swego rodzaju kultową, czy może legendarną aurę towarzyszącą postaci, która właściwie jest jednym z inicjatorów całego nurtu muzycznego zwanego reggae, wydarzenie naprawdę miało charakter najwyższej rangi. Tym bardziej słuszną decyzją było zjawienie się w Płocku dwunastego lipca, a więc drugiego dnia festiwalu.
Mili Państwo, nie co dzień odwiedzają nasz kraj jakiekolwiek zespoły z Izraela, a już na pewno nie takie, które grają ska. Wobec powyższego kiedy w Warszawie zapowiedziany został koncert Hoodska Explosive nie było innego wyjścia jak zjawić się w klubie 55 i przekonać co zaproponują panowie z Tel-Avivu.